Hasło zniesienia jakiegoś podatku zawsze jest dobrze przyjmowane przez tych, których ten podatek obciąża. Ze względów propagandowych jeszcze lepiej brzmi zniesienie podatku, który płaci każdy. Tak jak w przypadku akcyzy od prądu, bo jest zawarta w jego cenie.
Zapowiedź ministra Krzysztofa Tchórzewskiego, że zniesie akcyzę od prądu rzeczywiście mogłaby być znakomitą wieścią, gdyby nie to, że prawo unijne na to nie pozwala. Według jednej z „energetycznych” dyrektyw (2003/96/WE) kraje członkowskie muszą pobierać akcyzę od energii elektrycznej.
Dyrektywa ta daje jednak Polsce duże pole manewru co do stawek tego podatku. Dziś wynosi ona 20 zł za megawatogodzinę. Tymczasem dyrektywa wymaga zaledwie 50 eurocentów (ok. 2,15 zł) od prądu zużywanego na cele gospodarcze i 1 euro (ok. 4,30 zł) na cele niegospodarcze. Całkowite zniesienie akcyzy jest możliwe, jeśli prąd jest dostarczany na cele rolnictwa, leśnictwa, komunikacji miejskiej kolei. Można również zwolnić z podatku energię produkowaną ze źródeł odnawialnych. Jest zatem dość duża paleta legalnych możliwości „polityki akcyzowej”.
W innych krajach UE polityka ta wygląda różnie. Są kraje, w tym niektórzy nasi sąsiedzi, stosujący bardzo niskie stawki. Czechy, Litwa i Węgry pobierają równowartość 1 euro od megawatogodziny, a Litwa ma ponadto stawkę biznesową na minimalnym poziomie 0,5 euro.
Są też takie kraje jak Dania i Holandia, gdzie stawki akcyzy w niektórych przypadkach przekraczają 100 euro za 1 MWh. Jednak Dania wykorzystuje możliwość obniżki akcyzy dla rolnictwa, kolei i komunikacji miejskiej i pobiera w takich przypadkach tylko 4 euro za 1 MWh. Duńska stawka „biznesowa” to też zaledwie 4 euro. Z kolei Holandia przewiduje niższe stawki dla podatników zużywających duże ilości prądu.