Piotr Skwirowski: Tarcza za tarczą, a firmy drżą

To nie jest czas na samozachwyt architektów rządowej pomocy. Wielu przedsiębiorców nie odczuwa pomocy, jest przerażonych przyszłością i czuje się pozostawionych samym sobie.

Publikacja: 20.05.2020 21:00

Piotr Skwirowski: Tarcza za tarczą, a firmy drżą

Foto: Adobe Stock

No to mamy kolejną tarczę antykryzysową. We wtorek rząd przyjął projekt przepisów, które przedsiębiorcom dotkniętym skutkami Covid-19 umożliwią uzyskanie dopłat do oprocentowania kredytów bankowych udzielanych na zapewnienie płynności finansowej, dadzą wakacje kredytowe, będą bronić firmy przed wykupem przez inwestorów spoza UE, ułatwią prowadzenie przetargów, wreszcie złagodzą reguły zadłużania się samorządów i zwiększą ich płynność finansową.

Zapewne większość tych przepisów ma sens i jest potrzebna. Z tarczami jest jednak ten problem, że jeśliby przyjąć za dobrą monetę samozachwyt ich rządowych twórców, to bez trudu można uwierzyć, że żaden kryzys krzywdy nam nie zrobi. Tarcze są najmocniejsze z możliwych, najlepsze nie tylko w Europie, ale wręcz na świecie, i to świat ściąga od nas rozwiązania tarczowe. Ale można też próbować posłuchać przedsiębiorców. I tu już tak kolorowo nie jest. Najpierw mówili, że tarcze są z dykty, do tego spóźnione. Z czasem takich głosów jest mniej. Ale w sporej części wynika to chyba z rezygnacji przedsiębiorców. Często można od nich usłyszeć, że wnioski o różnego rodzaju pomoc złożyli wiele tygodni temu. I nic. Czekają, ale już nie wierzą, że cokolwiek dostaną. Strajk przedsiębiorców nie wziął się znikąd. Nawet jeśli w tle jest polityka, to jednak niezadowolenie właścicieli wielu firm, ich strach przed przyszłością są faktem. Rząd nie powinien zbywać tego milczeniem.

Oczywiście dziś wielu przedsiębiorców się cieszy, że odmrożenie gospodarki umożliwiło im wznowienie działalności, i na tym się skupiają. Ale to nie rozwiąże wszystkich problemów. Wiele firm, zwłaszcza pracując na pół gwizdka, nie zdoła odrobić strat i bez zastrzyku gotówki z zewnątrz nie stanie na nogi. Wznowienie działalności przez jakiś czas pozwoli im wegetować, ale to nie koniec ich kłopotów.

To pole do popisu dla urzędników decydujących o przyznaniu pomocy. Muszą się z nią spieszyć, bo gra na czas, mnożenie przeszkód, liczenie na to, że może firmy jakoś sobie same poradzą i uda się zaoszczędzić trochę pieniędzy, to droga donikąd. To nie jest moment na oszczędzanie. Kryzys dopiero się rozpędza. I będzie zbierał żniwo. Zanim wrócimy do względnej normalności gospodarczej, minie wiele miesięcy. Trudnych miesięcy. Tymczasem wśród przedstawicieli rządu już podnoszą się głosy, że być może kryzys nie będzie aż tak głęboki, że może liczba zwolnień pracowników w firmach będzie niższa, niż się wcześniej wydawało. Oby. Ale takie gadanie jest kompletnie bez sensu. Dziś trzeba działać, a nie liczyć na to, że jakoś to będzie, że jakoś samo się załatwi, samo odbuduje, samo stanie na nogi.

Oczywiście polscy przedsiębiorcy mają dużą umiejętność radzenia sobie z trudnościami, dużą zdolność przetrwania ciężkich czasów. Tym razem jednak wpadli w niespotykane wcześniej kłopoty, bo rząd podstawił im nogę, zabronił działać. I teraz musi pomóc im wstać, musi wyciągnąć do nich rękę, a raczej pieniądze. One się po prostu przedsiębiorcom należą.

No to mamy kolejną tarczę antykryzysową. We wtorek rząd przyjął projekt przepisów, które przedsiębiorcom dotkniętym skutkami Covid-19 umożliwią uzyskanie dopłat do oprocentowania kredytów bankowych udzielanych na zapewnienie płynności finansowej, dadzą wakacje kredytowe, będą bronić firmy przed wykupem przez inwestorów spoza UE, ułatwią prowadzenie przetargów, wreszcie złagodzą reguły zadłużania się samorządów i zwiększą ich płynność finansową.

Pozostało 86% artykułu
Opinie Ekonomiczne
Witold M. Orłowski: Gospodarka wciąż w strefie cienia
Opinie Ekonomiczne
Piotr Skwirowski: Nie czarne, ale już ciemne chmury nad kredytobiorcami
Ekonomia
Marek Ratajczak: Czy trzeba umoralnić człowieka ekonomicznego
Opinie Ekonomiczne
Krzysztof Adam Kowalczyk: Klęska władz monetarnych
Opinie Ekonomiczne
Andrzej Sławiński: Przepis na stagnację