„Powiem wprost. Sztuka nie istniałaby bez krytyki. Nie byłoby jej. Wyobrażam sobie siebie i moich kolegów jako brzegi rzeki. Sztuka to woda, która płynie między nami. My nadajemy jej kierunek. Bez brzegów rzeka byłaby tylko rozlewiskiem" – mówi w czasie wykładu James Figueras.
Prezentuje publiczności obraz, jak twierdzi, Nilsa Ingena, malarza, którzy przeżył obóz w Buchenwaldzie. Opowiada o jego życiu, o wyrzutach sumienia, o tragedii, jaką przeżył, gdy w 1955 roku umarła jego siostra, wreszcie objaśnia, na czym polega wirtuozeria i głębia tego ostatniego dzieła. A gdy słuchacze zachwycają się dziełem Ingena, mówi: „To wszystko kłamstwo. Ten obraz to chała. Sam go namalowałem".
Wartość sztuki
Tak zaczyna się „Obraz pożądania". Giuseppe Capotondi już w tym momencie zadaje pytanie, które będzie w filmie ważne: o wartość sztuki i ambiwalencję ocen.
I zaraz robi zwrot w stronę kina sensacyjnego. Figueras razem z dziewczyną jedzie do zamku nad jeziorem Como, gdzie specjalne zadanie ma dla niego multimilioner i kolekcjoner Joseph Cassidy. Na skraju jego posiadłości w niewielkim domu mieszka słynny malarz, którego wystawa zrobiła furorę w 1968 roku. Potem jednak ktoś zaprószył ogień i wszystkie jego dzieła spłonęły. Wycofał się więc z czynnego życia i ponoć maluje tylko dla siebie. Multimilioner chce umożliwić krytykowi wywiad z milczącym od 50 lat artystą i pomóc w karierze. W zamian oczekuje, że krytyk z pracowni mistrza ukradnie dla niego jeden z obrazów.
Sensacyjna akcja, która zresztą przyspiesza dopiero w końcówce filmu, staje się w „Obrazie pożądania" jedynie pretekstem do refleksji na temat odbioru sztuki uzależnionego od doświadczeń, wyobraźni, wrażliwości widza. To również film o życiu. O wyborach, jakich dokonujemy. O poczuciu spełnienia. O ambicjach mogących doprowadzić do zatracenia wszelkich hamulców.