Za długa opowieść o zemście

12 nominacji do Oscarów dla jednego filmu zdarza się bardzo rzadko. Co więc w traperskim westernie „Zjawa" tak fascynuje?

Publikacja: 25.01.2016 17:11

Foto: materiały prasowe

Być może ten deszcz wyróżnień jest również wyrazem hołdu Amerykańskiej Akademii Filmowej dla najstarszego i najbardziej amerykańskiego z filmowych gatunków. To pochwała woli przetrwania w ekstremalnych warunkach, walki z wrogą człowiekowi naturą i nie mniej groźnymi, złymi, pozbawionymi zasad moralnych ludźmi.

W Górach Skalistych

Balansujący na granicy życia i śmierci bohater nie poddaje się nigdy – taka opowieść idealnie wpisuje się w amerykańską mitologię.

„Zjawa" Alejandra Gonzalesa Inarritu jest epickim filmem o przetrwaniu i zemście, którego fabuła jest osadzona w latach 30. XIX wieku w obsypanych śniegiem Górach Skalistych. Główny bohater, traper Hugh Glass, to postać autentyczna. Był przewodnikiem pomagającym wojsku i myśliwym zatrudnionym przez kompanie futrzarskie, by nie zgubili się w górach oraz wystrzegali spotkań z Indianami.

Glass stał się legendą, gdy przeżył atak niedźwiedzia i poraniony, bliski śmierci, samotnie pokonując ponad 300 km, dotarł do ludzkich siedzib.

Scenarzysta Mark L. Smith wykorzystał biograficzną powieść Michaela Punkego (wydaną także w Polsce) i wzbogacił ją o własne pomysły, daleko wykraczające poza autentyczne zdarzenia, za to przydające całości dramatyzmu i sensacyjności. Chwilami fantazja i wiara, że widz łyknie nawet najbardziej nieprawdopodobne i pozbawione logiki sytuacje, poniosły scenarzystę zbyt daleko, co wywołuje efekt odwrotny do zamierzonego.

Filmowy Glass (Leonardo DiCaprio), pogryziony przez niedźwiedzia i porzucony na pewną śmierć przez towarzyszy, którzy wcześniej zabili mu syna, półkrwi Indianina, przeżywa kierowany pragnieniem zemsty. A znaczną część tego prawie trzygodzinnego, i powiedzmy szczerze przydługiego, filmu zajmuje samotna walka bohatera z cierpieniem, własnymi słabościami i dziką, przysypaną śniegiem przyrodą.

DiCaprio mało mówi

– Zazwyczaj wcielam się w elokwentnych bohaterów, którzy mają dużo do powiedzenia – stwierdził DiCaprio. – Tym razem mogłem zagrać kogoś, kto używa niewielu słów, za to wyraża siebie w inny sposób. Polegałem na intuicji i reagowałem na to, co dawała otaczająca mnie przyroda. Chodziło o zajrzenie w głąb siebie i wydobycie pierwotnych emocji oraz rozbudzenie instynktu przetrwania.

Leonardo DiCaprio zagrał z ogromnym poświęceniem, niezwykle naturalnie. Wręcz czujemy jego cierpienie, ogromny ból, zmęczenie, to, że rola fizycznie go wyniszcza i maltretuje. Jest dosłownie zjawą, przybyszem z innego świata, którym kieruje nie instynkt przetrwania, ale niepohamowana żądza zemsty.

Czy ten niewątpliwie świetny aktor wreszcie dostanie upragnionego Oscara? Wcześniej nominowano go już za grę w „Co gryzie Gilberta Grape'a?", „Aviatorze", „Krwawym diamencie" i „Wilku z Wall Street".

Twórcy do minimum ograniczyli fabułę i dialogi, by przedstawić naturę, równie piękną co przerażającą, a zarazem fascynującą swą dzikością. Wykreowany na ekranie świat jest czysty i zimny, hermetyczny i brutalny, z powodzeniem broniący się przed wdzierającą się doń cywilizacją białego człowieka. A ona jest brutalna i – dosłownie – brudna. Niemal całkowicie odciąga uwagę widzów od emocji bohaterów, co z czasem zaczyna nużyć. Dochodzi do tego poczucie déja vu, ponieważ scenarzysta zbyt często korzystał z fabularnych klisz.

Artysta i rzemieślnik

Nominowany za reżyserię Meksykanin Alejandro Gonzalez Inarritu to niekwestionowany specjalista od ukazywania na ekranie ludzkiego cierpienia, zafascynowany najciemniejszymi emocjami. Oscara już ma za „Birdmana" – autoironiczny pamflet na uczestników świata sztuki marzących o artystycznym sukcesie, który zawsze jednak zależy wyłącznie od przypadku. Wcześniej uznanie przyniosła mu tzw. trylogia śmierci („Amores perros", „21 gramów", „Babel" – nominacja), czyli opowieści o absurdalności, fatalizmie i nieodwracalności ludzkich losów.

„Zjawą" Inarritu udowodnił, że jest nie tylko artystą, ale także doskonałym rzemieślnikiem umiejącym poradzić sobie z ogromnym (135 mln dolarów) budżetem, nie rezygnując przy tym z własnych ambicji. Prawdziwym kolekcjonerem wyróżnień Amerykańskiej Akademii Filmowej jest również pochodzący z Meksyku operator Emmanuel Lubezki. Nominowany siedmiokrotnie, dwa razy odbierał statuetki – za „Grawitację" i „Birdmana".

Jego zdjęcia do „Zjawy" to kolejne potwierdzenie jego kreacyjnych możliwości. Prawdziwy majstersztyk. By nadać im naturalny bieg, powstawały chronologicznie w długich ujęciach, a jedynym oświetleniem było naturalne światło i ogień.

Kamera Lubezkiego pozwala wręcz dotknąć bohaterów, poczuć ich emocje. Z równą ekspresją wciąga w środek bitewnej potyczki, jak w przedstawienie „tak pięknych okoliczności przyrody".

Być może ten deszcz wyróżnień jest również wyrazem hołdu Amerykańskiej Akademii Filmowej dla najstarszego i najbardziej amerykańskiego z filmowych gatunków. To pochwała woli przetrwania w ekstremalnych warunkach, walki z wrogą człowiekowi naturą i nie mniej groźnymi, złymi, pozbawionymi zasad moralnych ludźmi.

W Górach Skalistych

Pozostało 92% artykułu
2 / 3
artykułów
Czytaj dalej. Subskrybuj
Film
Mastercard OFF CAMERA: Kobiety wygrywają
Film
Rekomendacje filmowe: Komedia z Ryanem Goslingiem lub dramat o samobójstwie nastolatka
Film
Cannes 2024: Złota Palma dla Meryl Streep
Film
Mohammad Rasoulof represjonowany. Władze Iranu chcą, by wycofał film z Cannes
Film
Histeria - czyli historia wibratora
Materiał Promocyjny
Dzięki akcesji PKB Polski się podwoił