Kilkoro warszawskich radnych zażyczyło sobie, by na tradycyjnym miejskim opłatku nie było księdza, a jedna z tych osób uznała nawet, że dzielenie się opłatkiem to zamach na jej laickość i niewiarę. Z kartek świątecznych, tych oficjalnych i mniej oficjalnych, powoli znika symbolika religijna. Wszystko w imię szacunku dla odmienności, różnorodności, a także laickości państwa.

Kłopot polega tylko na tym, że laickość państwa, a także szacunek dla odmienności i różnorodności nie muszą oznaczać zwyczajnej durnoty. Tak się bowiem składa, że jak ktoś chce obchodzić Boże Narodzenie (nawet jeśli nazwie je świętami bombki i choinki, jak zrobił to jeden z moich dawnych szefów), czyli święto, które przypada 25 grudnia, to musi pamiętać, że jego korzenie są religijne. Bez nich staje się ono treściowo puste. Bez żłóbka, bez sianka, bez opłatka i bez kolęd, bez świadomości (a czasami tylko ostrożnej radości, że inni tak wierzą), że Bóg stał się człowiekiem, niemowlęciem, że powierzył się całkowicie człowiekowi, w istocie zostaje nam przymus rodzinnego bycia razem, 12 potraw, terror porządków i zamkniętych sklepów. I naprawdę nie trzeba być wierzącym, żeby to zobaczyć. Radość Bożego Narodzenia wynika z jego religijnej treści. Można być człowiekiem niereligijnym, niewierzącym, ale nadal czerpać ową radość z postchrześcijańskiego już świętowania.

Nie da się tego jednak robić, gdy wykastruje się święta z ich religijnej treści. Gdy zacznie się opowiadać o „zimowej przerwie", o laickich zwyczajach, o konieczności wyrzucenia raniących innych chrześcijańskich elementów z Bożego Narodzenia. Kolędy bez Pana Jezusa, szopka bez Bożego Maleństwa, Matki Bożej i św. Józefa, Wigilia bez opłatka i bez modlitwy – to jak wódka bez alkoholu, wyrób czekoladopodobny czy beztłuszczowa golonka. Można oczywiście je spożywać (obchodzić), ale trudno nie zadać pytania, po co. Jeśli ktoś odrzuca choćby opowieść o Bożym Narodzeniu, jeśli nie odpowiada mu symbolika z nim związana, to najprostszym pytaniem, jakie można mu zadać, jest: po co ma w ogóle je obchodzić? Po co ma tracić czas na opłatkowe spotkanie bez opłatka, skoro w tym czasie może iść do kosmetyczki, fryzjera albo na kawę z przyjaciółmi. Czy się to komuś podoba czy nie, to akurat te święta miały, mają i będą miały charakter religijny. Jak ktoś chce sobie obchodzić święto niereligijne, to może zapoczątkować miejskie obchody Międzynarodowego Dnia Karpia albo Święta Wielkiego Fitnessu.

Opowieści o tym, że taka eliminacja ma służyć różnorodności, też mnie nie przekonują, bo jeśli ktoś chce różnorodności, to nie sprowadza wszystkiego do laickości, ale pokazuje ewentualnie, że są też inne święta. Chanuka, Pascha, Święto Namiotów czy z tradycji islamskiej ramadan i Święto Ofiarowania. Jeśli bardzo zależy nam na różnorodności, to zamiast wymagać od Żydów, muzułmanów i chrześcijan, by zrezygnowali z własnych świąt i zastąpili je wypreparowanymi z elementów religijnych obchodami konsumpcji i wielkich zakupów, lepiej byłoby pokazywać także inne święta.

Problem polega tylko na tym, że tym, którzy tak zdecydowanie walczą z religijnym Bożym Narodzeniem, wcale nie chodzi o różnorodność ani tym bardziej o tolerancję, ale o to, by w duchu wrogości wobec religii wyeliminować z przestrzeni publicznej wszelkie odwołania do niej, Kościoła, Pana Boga. Każdy ma oczywiście prawo do prezentowania także takich opinii, ale zamiast udawać, że jest się zwolennikiem laickich świąt, zamiast przekonywać, że chce się separacji państwa i Kościoła, uczciwiej byłoby powiedzieć, że jest się osobistym wrogiem Pana Boga i Kościoła. Tylko że wtedy trzeba obchodzić 6 listopada (niezorientowanym przypominam, że to gregoriańska data wybuchu rewolucji październikowej), a nie 25 grudnia.