Kilkoro warszawskich radnych zażyczyło sobie, by na tradycyjnym miejskim opłatku nie było księdza, a jedna z tych osób uznała nawet, że dzielenie się opłatkiem to zamach na jej laickość i niewiarę. Z kartek świątecznych, tych oficjalnych i mniej oficjalnych, powoli znika symbolika religijna. Wszystko w imię szacunku dla odmienności, różnorodności, a także laickości państwa.
Kłopot polega tylko na tym, że laickość państwa, a także szacunek dla odmienności i różnorodności nie muszą oznaczać zwyczajnej durnoty. Tak się bowiem składa, że jak ktoś chce obchodzić Boże Narodzenie (nawet jeśli nazwie je świętami bombki i choinki, jak zrobił to jeden z moich dawnych szefów), czyli święto, które przypada 25 grudnia, to musi pamiętać, że jego korzenie są religijne. Bez nich staje się ono treściowo puste. Bez żłóbka, bez sianka, bez opłatka i bez kolęd, bez świadomości (a czasami tylko ostrożnej radości, że inni tak wierzą), że Bóg stał się człowiekiem, niemowlęciem, że powierzył się całkowicie człowiekowi, w istocie zostaje nam przymus rodzinnego bycia razem, 12 potraw, terror porządków i zamkniętych sklepów. I naprawdę nie trzeba być wierzącym, żeby to zobaczyć. Radość Bożego Narodzenia wynika z jego religijnej treści. Można być człowiekiem niereligijnym, niewierzącym, ale nadal czerpać ową radość z postchrześcijańskiego już świętowania.