Wiele wskazuje na to, że akurat tym razem zakończenie będzie inne od tego z poprzednich części. Na przykład tej, która wydarzyła się nad rzeką Drawą w południowej Austrii kilkadziesiąt lat temu, z kozakami znad Donu w roli głównej. Naród walczący podczas II wojny światowej przeciwko Sowietom, pod jej koniec próbujący wydostać się na Zachód, przez ten sam Zachód oszukany, wydany – nie tylko żołnierze, ale też ich rodziny – z powrotem Stalinowi na pewną śmierć. Alianci nie musieli się dopuszczać tamtej zbrodni, łamać nie tylko najbardziej podstawowych reguł przyzwoitości, ale i wojennych konwencji, i siłą wyekspediować znad Drawy do ZSRR kilkudziesięciu tysięcy kozaków. Ich los nie miał, w przeciwieństwie chociażby do losu Polski, Węgier czy krajów nadbałtyckich, żadnego strategicznego znaczenia, był raczej kwestią podtrzymania dobrego klimatu między przywódcami obozu zwycięzców. Tamta wina Zachodu stała się tylko przypisem do historii II wojny światowej – a pewnie gdyby nie powieść „Kontra" Józefa Mackiewicza, nie osiągnęłaby nawet tego statusu. Zostałaby przemilczana jak większość zdrad, których dopuszczono się wobec narodów pozbawionych swoich państw.

Cena, jaką przyjdzie zapłacić Stanom Zjednoczonym za wydanie Kurdów na pastwę Turcji, będzie bez porównania większa. Pierwsze raty trzeba będzie uregulować na Bliskim Wschodzie, ale to dopiero początek. W pamięci wszystkich sojuszników USA zapisze się biznesowe podejście prezydenta Trumpa do ich losu, który w każdej chwili może zostać przypieczętowany podczas rozmowy przez telefon, być może nawet jeżeli akurat ich przodkowie byli w Normandii. A świat nie jest już podzielony żelazną kurtyną, największy rywal USA do przejęcia globalnego przywództwa nie straszy swoich partnerów lufami karabinów, tylko nęci ich obietnicami. W tej grze sentymenty i lojalność mogą się okazać walutą dużo mocniejszą niż kilkadziesiąt lat temu. A zdrada, jak ta wobec Kurdów, czymś więcej niż zbrodnią – błędem.