W połowie lat 80. na Kremlu już pojmowano nieuchronność upadku. Gospodarczo „przodujący ustrój" zostawał w tyle za Zachodem, co przekładało się na zacofanie i niedoskonałość broni, jaką Moskwa dysponowała. W imperium wzmagały się ruchy odśrodkowe, z buntem mudżahedinów w Afganistanie i podziemną Solidarnością w Polsce na czele.
Rozsądny przywódca ogłosiłby bankructwo albo dokręciłby śrubę tak mocno, jak się tylko da, aby zyskać kilka lat, nim ostatecznie zostanie wywieziony na śmietnisko historii. Tylko młody (naonczas) Gorbaczow wierzył, że komunizm można zreformować i usprawnić, aż ponownie odzyska siły. Swoją wiarą i romantyzmem zaraził nawet kremlowskich starców. Ze skutkiem wiadomym. Komunizmu nie dało się zreformować, ale można go było do reszty zepsuć. Na ich pohybel, na nasze szczęście!