Początkowo Boeinga bronił nawet prezydent Donald Trump. Teraz koncern spotyka się z krytyką dosłownie wszystkich: regulatorów, polityków inwestorów, przedstawicieli linii lotniczych i konsumentów.
Szok po dwóch katastrofach był nieunikniony w sytuacji, kiedy w bardzo do siebie podobnych wypadkach zginęło 346 pasażerów i członków załogi. Tyle, że dopiero po tym, jak spadł samolot Ethiopian Airlines zostały ujawnione doskonale znane już wcześniej niepokojące praktyki stosowane przez Boeinga, takie jak naciski na przyspieszoną certyfikację Maxów, wymóg dopłat za niektóre urządzenia ułatwiające prowadzenia maszyny, wreszcie naciski na wcześniej bardzo pobłażliwą Federalną Agencję Lotnictwa (FAA), aby opóźniła uziemienie Maxów. Amerykanie zrobili to jako ostatni, 13 marca. Te naciski wymógł na prezydencie Trumpie podczas rozmowy telefonicznej prezes koncernu, Dennis Muilenburg. Bezpośrednio po niej prezydent USA powiedział coś, czego nie powinien powiedzieć: o wysokich wymaganiach wobec pilotów, którzy latają zaawansowanymi technologicznie Maxami.
- Tym wszystkim Boeing tylko pogorszył swoją fatalną sytuację - uważa Scott Hamilton, analityk rynku lotniczego w Leeham News & Analysis z Seattle, cytowany przez dziennik. - Nie do pomyślenia jest, aby bez jakichkolwiek potwierdzonych informacji wskazywać na pilotów, jako winnych tragedii i zapewniać, że maszyna była w doskonałym stanie i całkowicie sprawna - oburza się Scott Hamilton.
- Boeing zapomniał o jednej podstawowej zasadzie: że wszystko, co powiesz po takiej tragedii, może wrócić do ciebie. Nie mówiąc o tym, że wszelkie niejasności związane z technologią zawsze powodują spadek zaufania konsumentów – dodaje ze swojej strony Richard Aboulafia, najbardziej znany amerykański analityk lotniczy.
Dennis Muilenburg, prezes Boeing Co.