To sedno czwartkowego, precedensowego wyroku warszawskiego Sądu Apelacyjnego, który może się przyczynić do wyjaśnienia niezbyt jasnej prawnej kwestii. Chodzi o to, czy nadawca czy adresat, a może obaj mogą decydować o upublicznieniu prywatnego listu. Ma ona znaczenie także do postępowania z listami w elektronicznej formie.
Co z prywatnością
Sąd apelacyjny uwzględnił apelację Simhy Rotema-Kazika Ratajzera, bohatera powstania w getcie warszawskim (mieszkającego w Izraelu), który pozwał wydawnictwo PWN za to, że w wydanej w 2014 r. książce o Irenie Gelblumm pt. „Wybór Ireny" bez jego zgody wykorzystano jego listy sprzed lat do tej kobiety. Była ona jego partnerką w czasie wojny (i słynącą z odwagi łączniczką ŻOB). Autor książki opisał skomplikowane wybory życiowe tej kobiety i przytoczył szereg listów Rotema do niej, zawierających prywatne wyznania, m.in. sugestie o małżeństwie. A powód nie zamierzał się dzielić tymi informacjami z innymi.
Za naruszenie praw autorskich, złamanie tajemnicy korespondencji, która jest jednym z dóbr osobistych, powód domagał się zakazania rozpowszechniania fragmentów książki z listami, publicznych przeprosin, 40 tys. zł na cel charytatywny, a na czas procesu uzyskał sądowy zakaz rozpowszechniania książki, choć cześć nakładu sprzedano wcześniej.
Sąd I instancji uznał, że zgoda nadawcy listów nie była potrzebna, bo wystarczała zgoda córki nieżyjącej już adresatki jako jej następcy prawnej. Tylko wyjątkowo na ujawnienie listu potrzebna jest zgoda nadawcy, gdy zawiera chronione tajemnice, np. medyczną czy bankową. Listów nie można też zakwalifikować jako utworów.
Różne prawa
Prawo autorskie stanowi, że jeżeli adresat korespondencji nie wyraził innej woli, jej rozpowszechnianie, w okresie 20 lat od jego śmierci, wymaga zezwolenia małżonka, a jeśli go nie ma, kolejno zstępnych, rodziców lub rodzeństwa. Niektórzy autorzy wywodzą z tego, że to adresat decyduje, czy ujawnić treść listu.