"Rzeczpospolita": Brytyjczycy zdecydowali o rozwodzie z UE. Jest pan bardziej spokojny czy bardziej przerażony tym, co może stać się z Europą?
Konrad Szymański: Byliśmy przygotowani również na taki rozwój wypadków, ale czym innym jest teoretyzowanie, a czym innym jest obudzić się w takiej rzeczywistości. Myślę, że to dotyczy wszystkich przywódców państw członkowskich oraz instytucji. Wydaje mi się, że jeszcze przez długie miesiące będziemy porządkowali tę sytuację, bowiem są trzy poważne problemy do załatwienia, tak aby koszty były jak najmniejsze dla nas wszystkich.
Jakie to problemy?
Po pierwsze, problem samej secesji. Po drugie, trzeba zdecydować, jak miałyby wyglądać nowe relacje UE–Wielka Brytania po wygaśnięciu członkostwa. Jakiś model współpracy trzeba wypracować. To jest ważny europejski kraj, bez względu na członkostwo w UE. I po trzecie, równie pilny problem to adaptacja samej Unii, składającej się z 27 członków, tak abyśmy w kolejnych latach nie stracili kolejnego państwa. To się po prostu może zdarzyć i jeśli nie chcemy mieć kolejnego podobnego problemu, to musimy reformować Unię.
Chce pan powiedzieć, że realnie nikt w UE nie brał na poważnie scenariusza Brexitu? Na dzień przed referendum do premier Szydło miał dzwonić szef Rady Europejskiej Donald Tusk, który podobno wskazywał, że do Brexitu jednak dojdzie.