To nie była dobrowolna decyzja szefowej rządu. Raczej działanie pod przymusem. Theresa May zwołała na wtorek rano pilne posiedzenie rządu, gdy trzech ministrów jej gabinetu zapowiedziało w „Daily Mail" dymisję, jeśli premier nie wykluczy rozwodu kraju ze Wspólnotą bez porozumienia. Na korytarzach Downing Street mówiło się, że do tej grupy może dołączyć kolejnych dziewięciu ministrów, łącznie połowa ekipy May.
Corbyn chce referendum
Jednocześnie premier mogła się spodziewać, że także na posiedzeniu Izby Gmin w środę zostanie przyjęta uchwała, która wykluczy wyjście kraju z Unii bez porozumienia. To był więc ostatni moment, aby szefowa rządu utrzymała jeszcze inicjatywę w sprawie brexitu.
Radykalną zmianę planów May spowodowała wiadomość w poniedziałek wieczorem „Evening Standard", że lider Partii Pracy Jeremy Corbyn niespodziewanie jest gotowy poprzeć większość żądań prounijnego skrzydła w Partii Konserwatywnej. W ten sposób powstałaby zupełnie nowa większość w brytyjskim parlamencie, odsuwając na margines nie tylko eurosceptycznych torysów, ale i samą premier.
Corbyn do tej pory wahał się między większością elektoratu Partii Pracy, która głosowała w 2016 r. za wyjściem kraju z Unii, a większością laburzystowskich deputowanych, którzy chcą pozostania kraju w Unii. Lider opozycji liczył, że dzięki temu doprowadzi do przedterminowych wyborów i je wygra.
Jednak teraz plan Corbyna jest zupełnie inny. Najpierw chce poddać pod głosowanie plan superłagodnego brexitu, w ramach którego Wielka Brytania pozostanie trwale w unii celnej z kontynentem i będzie respektować ogromną większość norm socjalnych, ekologicznych czy towarowych Brukseli. Jeśli taki scenariusz nie zyskałby poparcia większości w Izbie Gmin, Corbyn zapowiedział poddanie pod głosowanie projektu ponownego referendum.