Okazuje się, że w porównaniu z kliknięciami w Allegro na polskiego Amazona wchodzi garstka ludzi. Wiadomo: adresy ulubionych domen wpisujemy w przeglądarki „z pamięci", a w komórkach mamy już swoje ulubione e-handlowe aplikacje i to zjawisko trudno przeskoczyć nawet takiemu doświadczonemu wyjadaczowi e-handlowego rynku, jakim jest Amazon. Zwłaszcza że w dzisiejszym świecie większość oferowanych przez ten sklep produktów internauta może znaleźć u lokalnej konkurencji.

Dlatego wcale się nie zdziwię, jeśli na polskim rynku Amazon pozostanie małym graczem albo po czasie usilnych prób przebicia się do tutejszych klientów wręcz się z niego wycofa, tak jak zrobił to już niegdyś eBay.

Późne debiuty amerykańskich platform na polskim rynku mają już pewną tradycję. Ze startem w Polsce zwlekały nie tylko Ebay, ale i iTunesStore (by w końcu zainaugurować tu działalność krótko przed tym, jak rynek opanowały serwisy streamingujące muzykę w sieci, które skutecznie odciągnęły ludzi od kupowania plików z muzyką) oraz Netflix. Jedynie ten ostatni może się okazać chlubnym wyjątkiem i osiągnąć tu sukces, bo ma coś, czego Amazon nie posiada – własne unikalne produkty, których polski widz nigdzie indziej legalnie nie kupi.

To, że kolejne amerykańskie firmy łamią sobie na Polsce zęby, popełniając wciąż te same błędy, jest zadziwiające. Jedyną szansą dla Amazona jest zaczynający się teraz na dobre sezon świąteczny. Jeśli w jakiś sposób – być może po prostu umiejętnie wpływając na ceny, na które polski klient jest przecież bardzo uwrażliwiony – uda mu się skusić polskiego internautę do tego, by to na jego platformie wydał zaoszczędzone na świąteczne prezenty pieniądze, być może da radę pokonać handlową klątwę, która od kilku lat wisi nad amerykańskimi gigantami e-handlu w Polsce.