Kowalczyk: Euro w roli dżihadysty

PiS straszył Polaków imigrantami, teraz straszy euro. Imigranci przyjechali i Polski nie zniszczyli. Tak samo będzie z przyjęciem wspólnej waluty.

Aktualizacja: 14.04.2019 14:18 Publikacja: 14.04.2019 08:12

Kowalczyk: Euro w roli dżihadysty

Foto: Bloomberg

Wymyślić niebezpieczeństwo, postraszyć nim elektorat i zaprezentować się jako rycerz na białym koniu, który przed tym okrutnym wrogiem obroni – to sprawdzona strategia obozu rządzącego Polską. Tak było z tysiącami uchodźców i migrantów ekonomicznych. Mieli rzekomo zalać nasz kraj, umożliwiając przeniknięcie dżihadystów, którzy zamienią ulice naszych miast w strefy szariatu. Tym razem na sobotniej konwencji partyjnej w roli dżihadysty PiS obsadził euro. Osobiście bardzo bym się cieszył, gdyby perspektywa wejścia do strefy wspólnej waluty była równie bliska, jak ostrzegają politycy rządzącej partii. Przyjęcie euro przypieczętowałoby obecność Polski w UE i raz na zawsze oddaliło obawy przed polexitem.

Sęk w tym, że szybka zamiana złotego na euro jest niestety mało prawdopodobna. Z jednego prostego powodu: by to zrobić i przekazać Europejskiemu Bankowi Centralnemu uprawnienia do prowadzenia polityki pieniężnej w naszym kraju, przysługujące dziś NBP i RPP, trzeba zmienić konstytucję. Do tego potrzeba większości 2/3 w Sejmie i ponad 1/2 w Senacie. Biorąc po uwagę sondaże, których większość daje PiS pierwsze miejsce w wyborczym wyścigu, rządzące ugrupowanie musiałoby w ciągu pół roku, jakie dzielą nas od wyborów krajowych, popełnić polityczne samobójstwo, by zwolennicy euro uzyskali przewagę potrzebną do zmiany konstytucji.

Straszenie wspólną walutą i windowaniem cen, jakie rzekomo ona spowoduje, ma scementować PiS-owski elektorat i sprawić, że uzna za ważne mało popularne wybory europejskie i tłumnie stawi się w maju przy urnach. Obsadzanie euro w roli gospodarczego dżihadysty jest łatwe, bo lata zohydzania go Polakom zrobiły swoje. Teraz zdecydowanie za jego przyjęciem jest tylko 16 proc., podczas gdy zdecydowanych przeciwników jest aż 27 proc. To daje PiS przekonanie, że straszenie wspólną walutą przyniesie mu więcej korzyści niż zachęcanie do niej rywalom z PO.

Nawet w kręgach proeuropejskich ekonomistów nie brak wszak zwolenników pozostania przy złotym. Argumentują, że dzięki elastyczności kursu i własnej polityce pieniężnej będziemy rozwijać się szybciej. Tyle, że to optymistyczny scenariusz zakładający rozsądną politykę budżetową, tymczasem rząd PiS w trzymaniu się z dala od euro widzi możliwość łatwiejszego fundowania na kredyt kiełbasy wyborczej takiej jak trzynastka dla emeryta. Wspólna waluta wymaga przecież większej dyscypliny w wydatkach sektora finansów publicznych.

Jej przyjęcie ma zakotwiczyć Polskę na stałe w Unii Europejskiej, nikt wszak jeszcze nie odpadł ze strefy euro, nawet Grecja, a z samej UE właśnie wychodzi jeden z liczących się nie posiadających euro członków. Polska mając wspólną walutę nie wyjdzie, ani nie zostanie wypchnięta ze Wspólnoty, bo nie będzie się to opłacało ani Polakom, ani eurostrefie. Polska ze złotym takiej gwarancji nie ma. Przykład Brytyjczyków pokazuje, jak łatwo rozhuśtać nastroje społeczne i nikłą większością głosów zdecydować w referendum o zerwaniu z Europą.

Rozpoczęcie marszu ku wspólnej walucie poprawiłoby przy tym postrzeganie naszego kraju przez międzynarodowy biznes, niezbędne by przyciągać z zagranicy kapitał i inwestycje potrzebne do podtrzymania rozwoju gospodarki. Trzy lata temu byliśmy liderem atrakcyjności inwestycyjnej w regionie, teraz stopniowo się obsuwamy w rankingu przygotowywanym przez zagraniczne izby gospodarcze. I nic dziwnego, skoro międzynarodowa prasa biznesowa przynosi z naszego kraju więcej wieści niepokojących niż dobrych, a Polska jest wymieniana w jednym rzędzie z oddalającymi się od demokracji Węgrami Orbana i Turcją Erdogana.

Przyjęcie euro jest nam więc potrzebne ze względów politycznych. Korzyści gospodarcze zależą od właściwego wyboru terminu i kursu wymiany. Gdy już to zrobimy, przekonamy się, że euro-strachy nie miały mocnych podstaw. Podobnie jak dziś okazuje się, że rząd prowadzi politykę wprost przeciwną do swojej antyimigranckiej retoryki, a w restauracjach i na ulicach jest coraz więcej przybyszy z Bliskiego Wschodu oraz Subkontynentu Indyjskiego i Polacy mogą się przekonać, że straszenie imigrantami było tylko polityczną hucpą.

Wymyślić niebezpieczeństwo, postraszyć nim elektorat i zaprezentować się jako rycerz na białym koniu, który przed tym okrutnym wrogiem obroni – to sprawdzona strategia obozu rządzącego Polską. Tak było z tysiącami uchodźców i migrantów ekonomicznych. Mieli rzekomo zalać nasz kraj, umożliwiając przeniknięcie dżihadystów, którzy zamienią ulice naszych miast w strefy szariatu. Tym razem na sobotniej konwencji partyjnej w roli dżihadysty PiS obsadził euro. Osobiście bardzo bym się cieszył, gdyby perspektywa wejścia do strefy wspólnej waluty była równie bliska, jak ostrzegają politycy rządzącej partii. Przyjęcie euro przypieczętowałoby obecność Polski w UE i raz na zawsze oddaliło obawy przed polexitem.

Pozostało 82% artykułu
Opinie Ekonomiczne
Witold M. Orłowski: Gospodarka wciąż w strefie cienia
Opinie Ekonomiczne
Piotr Skwirowski: Nie czarne, ale już ciemne chmury nad kredytobiorcami
Ekonomia
Marek Ratajczak: Czy trzeba umoralnić człowieka ekonomicznego
Opinie Ekonomiczne
Krzysztof Adam Kowalczyk: Klęska władz monetarnych
Opinie Ekonomiczne
Andrzej Sławiński: Przepis na stagnację