Pamiętam, jak kilka lat temu siedzieliśmy w gabinecie ówczesnego wicedyrektora Generalnej Dyrekcji Dróg Krajowych i Autostrad, podziwiając mapę z naniesionymi drogami, na których w niedalekiej przyszłości powstanie nowoczesny system zarządzania ruchem. Tablice zmiennej treści umieszczone nad autostradami czy drogami szybkiego ruchu miały rychło przestać wyświetlać jedynie numer informacji drogowej, ale podawać również istotne dla kierowców informacje pomagające w płynnej i bezproblemowej jeździe. Ba, miały powstać grupy robocze, które wypracowałyby odpowiednią wymianę danych pomiędzy systemami zarządzania ruchem działającymi w miastach a tym centralnym, by dojeżdżający np. do Warszawy wiedzieli, że szybciej do centrum dostaną się z węzła Okęcie, a nie z węzła Opacz, bo tam są mniejsze korki. Przyznam, że wizja robiła wrażenie, tym bardziej że część niezbędnej infrastruktury, np. tablice informacyjne, nad niektórymi drogami była już zainstalowana.

Mamy rok 2019, a nad drogami nadal widzimy głównie informacje, gdzie zadzwonić, żeby się dowiedzieć, jak wygląda sytuacja na trasie. Krajowy System Zarządzania Ruchem, potężne przedsięwzięcie mające usprawnić przemieszczanie się po kraju, jest w proszku, a oferty zgłaszane przez chętne do jego budowy firmy nijak się nie mieszczą w budżecie zamawiającego, czyli GDDKiA. Według pierwotnych planów do końca 2020 roku na prawie 1,2 tys. kilometrów szybkich tras miały się pojawić urządzenia pomiarowe, wyświetlacze, sygnalizatory i kamery. Przekazywane przez nie informacje pozwalałyby na podjęcie decyzji np. o zamknięciu lub otwarciu wybranego pasa ruchu na drodze, przekierowaniu samochodów na objazdy, wprowadzeniu ograniczeń prędkości na poszczególnych pasach czy ograniczeń w wyprzedzaniu, np. dla samochodów ciężarowych. Sprawa staje się paląca, bo ruch na naszych drogach rośnie, są już takie odcinki, po których przejeżdża nawet 100 tys. aut dziennie. A będzie jeszcze gorzej. I – jak widać – szybko się to nie zmieni.

Niewiele lepiej wygląda wdrażanie systemów sterowania ruchem w miastach. W wielu przypadkach zamiast zielonej fali pojawia się fala czerwona, która tylko powiększa chaos, zamiast rozładowywać zatory. Wciąż brak np. informacji o wolnych miejscach parkingowych, co uwolniłoby część ulic choćby od krążących w poszukiwaniu parkingu kierowców. Drogi i ulice mają określoną przepustowość. Ale są techniczne sposoby pozwalające na upłynnienie ruchu, sprawdzone w innych krajach i miastach. Problem w tym, że system zarządzania ruchem w skali krajowej to wciąż fatamorgana, miraż oazy, którą od lat ktoś gdzieś widzi na horyzoncie, ale nie jest w stanie do niej dojechać. W miarę sprawnie rozbudowujemy sieć drogową w Polsce, ale tak naprawdę to jedynie wylany na ziemię beton, którego potencjał jest nie do końca wykorzystany. Wciąż wisi nad nami klątwa czerwonej fali. Jeśli jej nie zdejmiemy, Polska stanie w wielkim korku.