Październik jest na Islandii był miesiącem szczytu przyjazdów. Bo nikt tutaj nie przyjeżdża na plażę, pogoda jest zazwyczaj taka sobie, ale to w październiku właśnie można obejrzeć najpiękniejszą zorzę polarną, jedna z największych atrakcji w tym kraju. Na tym właśnie , oraz na niepowtarzalnych widokach czynnych wulkanów oraz gorących źródłach Islandczycy budowali przez ostatnich 10 lat swój turystyczny model biznesowy. Przychody z turystyki były reinwestowane, powstawały nowe hotele i pensjonaty, a gospodarka w coraz większym stopniu stawała się uzależniona od tej branży. W 2019 roku turystyka przyniosła przychody w wysokości 8,5 mld dolarów, co stanowiło ponad 30 proc. PKB. Przyjechało wtedy 2,3 mln turystów, co było liczbą ogromną, jeśli porównamy, że Islandię zamieszkuje 365 tys. osób, z czego 18 proc. pracuje pośrednio bądź bezpośrednio w turystyce. To pasmo sukcesów przerwała pandemia COVID-19.

Przy nie więcej, jak 15 procentach zajętych pokojach w hotelach, nawet przy ogromnych zniżkach kuszących turystów mało kto planuje teraz oglądanie zorzy polarnej. To spowodowało konieczność ograniczenia zatrudnienia. W turystyce pracę straciło 8 tys. osób.

Ale rząd postanowił wykorzystać kryzys na odbudowanie bazy turystycznej, którą nie bardzo było kiedy dofinansować. Na infrastrukturę związaną z tą branżą przeznaczono 12 mln dolarów. Za te pieniądze budowane są drogi i dojazdy do zatok , parkingi i toalety. 9 mln dolarów zostało wydanych na vouchery dla Islandczyków, żeby mogli zwiedzić własną wyspę. A kiedy tylko pandemia złagodnieje Islandczycy planują ruszyć z zagraniczną kampanią promocyjną. To wszystko z nadzieją, że jak tylko COVID-19 wygaśnie, to turyści znów będą ciekawi Islandii.

Islandia zawdzięcza swoją popularność kryzysowi finansowemu z lat 2008/2009. Wtedy korona została silnie zdewaluowana i wyspa stała się tanim miejscem na interesujące wakacje. Kolejny raz Islandia stała się sławna, kiedy wybuchł wulkan Eyjafjallajokull, a chmura pyłu zatrzymała europejskie lotnictwo na tydzień. Islandczycy wykorzystali tę wątpliwą popularność kampanią marketingową „Inspired by Iceland" i natychmiast z niej skorzystali, bo mnóstwo osób chciało zobaczyć wulkany. Wtedy też Islandię zauważyły wielkie światowe sieci. W Reykjaviku pojawił się w 2016 roku, a w rok później Hard Rock Cafe , H&M otworzył pierwszy sklep w 2017. A Justin Bieber w kanionie Fjadrargljufur nagrywał swoje klipy. Liczba turystów rosła i to do tego stopnia, że Islandczycy przestali nad tym wzrostem panować. Pojawiły się kampery, które z powodu braku odpowiedniej infrastruktury parkowały gdzie się da. Islandczykom zaczęło to doskwierać, ale inaczej, niż było to w Barcelonie i Wenecji nie pojawiło się tutaj anty-turystyczne lobby, tylko pomysły jak można zagospodarować tę rosnącą popularność. Bo zarabiali na niej hotelarze, restauratorzy, producenci pamiątek. Ten wzrost spowolnił trochę wiosną 2019, kiedy korona znacznie się wzmocniła, a Islandia stała się dla wielu potencjalnych przyjezdnych zbyt droga. W marcu 2019 zbankrutowała niskokosztowa linia WOW! Air.

Ten rok zaczął się nieźle i całkiem nieźle zapowiadało się nawet lato, mimo wprowadzenia kwarantanny dla tych, którzy lądując na wyspie nie posiadali z negatywnego wyniku testu na COVID-19. Ale od połowy sierpnia pojawił się spadek. — I wszyscy już teraz płaczemy – mówiła w rozmowie z „New York Times" Bjarnheidur Hallsdottir, prezes Icelandic Travel Industry Association i właścicielka dwóch agencji turystycznych. Do spadku przyjazdów przyczyniła się również zmiana zasad dla przylatujących pasażerów. Teraz zamiast wcześniej obowiązującego negatywnego wyniku testu muszą oni albo poddać się dwóm niezależnym testom po wylądowaniu przeprowadzonym w odstępie 5 dni, które odbędą na kwarantannie, bądź też nie poddawać się testom, ale poddanie się kwarantannie na 14 dni od dnia przyjazdu.