Zwołane na czwartek nadzwyczajne walne zgromadzenie akcjonariuszy Elektrimu, niegdyś państwowej centrali handlu zagranicznego, dziś holdingu kontrolowanego w 78 proc. przez Zygmunta Solorza, miało zająć się wyborem biegłego rewidenta do spraw szczególnych, który wyceniłby firmę.
Wycenę jej akcji utrudnia fakt, że od blisko dziesięciu lat pozostaje ona poza Giełdą Papierów Wartościowych, jej wyniki zmieniają się z roku na rok, a ciąży na niej potencjalne zobowiązanie do zapłaty 1,3 mld zł podatku.
To, dlaczego istotne jest, ile warta jest akcja Elektrimu, okazało się niedawno. Jak pisaliśmy w „Rzeczpospolitej", spółka postanowiła wyemitować nowe akcje, aby zapewnić sobie pieniądze na spory. Zbierała je na koncie w Szwajcarii.
Tłumaczenie o wycenie
Gdy 4 kwietnia emisja była uchwalana, prezes Elektrimu Wojciech Piskorz obiecał akcjonariuszom, że spółka jeszcze w tym samym miesiącu przedstawi im wycenę biegłego. Nie zrobiła tego. W czwartek Piskorz argumentował, że wycofał zlecenie wyceny, gdy jeden z inwestorów – Maciej Niebrzydowski – wystąpił do zarządu o zwołanie zgromadzenia i wybór niezależnego biegłego. Zarząd zareagował na ten wniosek, choć uważał, że nie spełnia wymogów formalnych, a termin zgromadzenia, które miało wybrać eksperta, wyznaczył na 1 czerwca, czyli już po czasie na zgłaszanie deklaracji zakupu nowych akcji Elektrimu.
Już na początku tygodnia wiadomo było, że akcja w emisji została wyceniona na 1,01 zł. To oburza drobnych inwestorów przekonanych o większej wartości firmy. Ta wycena i – jak się wydaje – chęć uzyskania materiału na potrzeby procesu sądowego skłoniły graczy do przybycia na NWZ, mimo że subskrypcja 100 mln akcji się zakończyła.