Na razie jednak ceł nie ma, NAFTA funkcjonuje normalnie, ucierpiała tylko waluta meksykańska — peso, która od pierwszych pogróżek prezydenta USA straciła 20 proc. swojej wartości. Inny wymierny efekt zapowiedzi restrykcyjnej polityki sąsiada z północy, to kolejne rezygnacje firm z inwestowania w Meksyku. Najbardziej bolesna była zapowiedź Forda, że jednak nie wybuduje fabryki samochodów wartej 1,6 mld dolarów.

— Nie ma co się oszukiwać, ryzyko protekcjonistycznej polityki już stało się bardzo realne — nie ukrywa Juan Carlos Alderete, strateg inwestycyjny w meksykańskim Banorte-IXE.

Nie zmienia to jednak faktu, że Amerykanie odkryli, że nagle o jedną piątą staniały ich wakacje w Meksyku. A różnice w cenach za te same dobra i usługi, które płaci się np. w Miami i Cancun stały się ogromne. Kolacja dla dwóch osób w restauracji średniej klasy w Miami kosztuje 60 dol., w Cancun niespełna 28 dol. Posiłek dla jednej osoby w taniej jadłodajni w Miami, to wydatek 15 dol., w Cancun niespełna 5 dol. Za piwo w Miami zapłacimy 5 dol., w Cancun niespełna dolara, a podstawowa taryfa w taksówce w Miami wynosi 3,25 dol, w Cancun 1,40 dol.

Nie są również drogie loty do Meksyku, zwłaszcza jeśli — jak jest to w przypadku Polski- bez większych kłopotów można wykupić połączenie czarterowe, bądź też skorzystać z promocji w liniach amerykańskich. Jesienią ubiegłego roku rządy Meksyku i USA podpisały porozumienie o rozwoju turystyki i zwiększeniu liczby lotów. To poskutkowało spadkiem cen i w tej chwili np z Houston, bądź Miami można do Cancun polecieć za 99 dol. Z kolei nie jest żadnym specjalnym wyczynem znalezienie hotelu dobrej klasy, nawet 4-gwiazdkowego za cenę poniżej 100 dol. za noc.

Z reguły jednak taniej jest na wschodnim wybrzeżu Meksyku, dokąd najczęściej dolatują Europejczycy, niż na zachodnim, zwłaszcza na półwyspie California Baja, gdzie odpoczywają przede wszystkim Amerykanie.