Salony fryzjerskie, kosmetyczne, wizażu i oferujące manikiur muszą być zamknięte od soboty 27 marca. Dwa dni wcześniej, gdy padła zapowiedź ich zamknięcia, gabinety te przeżyły prawdziwy szturm - klienci próbowali przed lockdownem obciąć włosy czy skorzystać z zabiegów kosmetycznych.

Decyzja rządu oznacza, że Polska jeszcze przedwczoraj była jednym z trzech krajów UE, gdzie salony z branży beauty nie mogą legalnie działać. Tak dzieje się jeszcze na Węgrzech. Dziś jest już jednym z dwóch, bo w Irlandii zostały ponownie otwarte 1 kwietnia. Dodatkowo w Rumunii i we Włoszech salony nie mogą działać w części regionów - informuje Business insider Polska.

Lockdown ustanowiony przez rząd nie oznacza jednak, że wszystkie salony faktycznie nie działają. Podobnie jak w przypadku restauracji czy siłowni, nie brakuje biznesów, które się nie zamknęły. Część salonów organizuje "szkolenia" dla klientów z fryzjerstwa czy stylizacji paznokci, inne zasłoniły okna i działają normalnie, część fryzjerów czy kosmetyczek odwiedza klientów w domu. Nie wystawiają faktur, a płatność przyjmują tylko gotówką.

To, jak duże może być to podziemie, pokazuje ankieta przeprowadzona przez Beauty Razem, społeczność zrzeszającą ponad 50 tys. pracowników branży beauty. O kwestię lockdownu zapytano w niej tysiąc przedsiębiorców. Aż 54 proc. z nich odpowiedziało, że mimo decyzji rządu nie zamknęło swoich salonów - planują to zrobić, gdy dostaną rządową pomoc. 36,6 proc. stwierdziło, że nie zaprzestaną działalności, nawet jeśli rząd wypłaci im środki z tarcz. Jedynie nieco ponad 9 proc. chce bezwarunkowo dostosować się do obostrzeń.

Przedsiębiorcy z branży beauty liczą na pomoc od rządu w postaci zwolnień ze składek ZUS, wypłacenia szybkich dotacji w wysokości 5 tys. zł na pokrycie bezpośrednich kosztów, świadczeń postojowych dla przedsiębiorców i osób zatrudnionych na podstawie umów cywilno-prawnych. Takie rozwiązania zakłada tarcza branżowa, która dotąd nie obejmowała kodów PKD pod którymi działają salony fryzjerskie i kosmetyczne.