Bialoruś: reżim chce zmusić Polaków do milczenia

Szefowej polskiej szkoły społecznej z Brześcia grozi nawet 12 lat więzienia. Za zorganizowanie Dnia Żołnierzy Wyklętych.

Aktualizacja: 16.03.2021 21:41 Publikacja: 16.03.2021 18:27

Bialoruś: reżim chce zmusić Polaków do milczenia

Foto: Fotorzepa, Darek Golik

Prokuratorzy wkroczyli we wtorek nad ranem do polskich szkół społecznych m.in. w Grodnie, Brześciu i Baranowiczach. To dzięki tym miejscom, działającym m.in. przy nieuznawanym przez władze w Mińsku Związku Polaków na Białorusi (ZPB), w kraju pod rządami Aleksandra Łukaszenki przetrwało nauczanie języka polskiego, od lat wypychanego z państwowego systemu oświaty.

Bo do dyspozycji kilkuset tysięcy mieszkających na Białorusi Polaków są jedynie dwie państwowe polskie szkoły: w Grodnie i Wołkowysku. Ale nawet w tych, całkiem sterowanych przez władze w Mińsku, placówkach, jak wynika z naszych informacji, też odbyły się kontrole służb. „Rzeczpospolita" próbowała się połączyć z kilkoma osobami, które doświadczyły we wtorek rewizji, ale żaden z rozmówców nie chciał komentować sytuacji. Z kolei dobrze poinformowany przedstawiciel władz w Grodnie jedynie odparł, że „wszystko się odbywa zgodnie z prawem", ale też zastrzegł anonimowość i odmówił komentarza w tej sprawie. Tłumaczył, że nie może rozmawiać z zagranicznymi mediami bez odpowiedniego zezwolenia MSZ. Prosił, by nie podawać nazwiska ani stanowiska. – Wszystko pan rozumie – sugerował. To dobrze obrazuje panującą obecnie atmosferę na Białorusi.

Głos zabierają natomiast ci, którzy represji ze strony reżimu Łukaszenki doświadczają od wielu lat. – Ludzie się boją, nie chcą się narażać, dlatego wolą się nie udzielać – tłumaczy „Rzeczpospolitej" Andżelika Borys, szefowa ZPB.

We wtorek osobiście doświadczyła wizyty służb w Polskiej Szkole Społecznej im. Króla Stefana Batorego (działa przy ZPB). – Powiedziano nam, że działają na zlecenie Prokuratury Generalnej w Mińsku i że sprawdzają, czy placówka spełnia wszystkie wymogi. Pytano o wszystko, o wynagrodzenia nauczycieli i ich staż pracy, ale też o koszt wynajmowanego lokalu. Pytali m.in. o to, czy obchodzimy polskie święta narodowe. Powiedzieli, żebyśmy się szykowali na kontrole innych służb – mówi „Rzeczpospolitej" Borys.

– Powiedziałam też, że na zorganizowane przez nas wydarzenia często zapraszamy polskich dyplomatów. Wtedy prokurator zapytał, dlaczego nie zapraszamy władz Białorusi. Przypomniałam więc im, że władze Białorusi nie uznają nas od wielu lat. Wygląda na to, że tym razem Mińsk rozpoczął polowanie na polskie szkoły społeczne i język polski na szeroką skalę – opowiada.

Tymczasem jeszcze we wtorek wieczorem nieznany był los szefowej Polskiej Harcerskiej Szkoły Społecznej im. R. Traugutta w Brześciu Anny Paniszewej, która po spędzeniu 72 godzin w areszcie nie została uwolniona. Zatrzymano ją 13 marca, tuż po powrocie z Polski. Niezależne białoruskie media, powołując się na obrońców praw człowieka, informowały zaś, że działaczka mniejszości polskiej znajduje się już w areszcie śledczym.

Jeżeli stanie przed sądem, grozi jej nawet 12 lat więzienia. Kobietę oskarżono o „podżeganie do nienawiści", bo 28 lutego w Brześciu zorganizowała Dzień Pamięci Żołnierzy Wyklętych (których Mińsk uważa za zbrodniarzy wojennych). Białoruska propaganda szerzy też fałszywe informacje, że podczas imprezy w Brześciu jakoby honory oddawano Romualdowi Rajsowi „Buremu", który był odpowiedzialny za mordy ludności białoruskiej na Podlasiu.

Przy okazji białoruskie władze wydaliły już w ostatnich dniach trzech polskich dyplomatów.

W niedzielę reżimowa stacja ONT, uzasadniając decyzje władz w Mińsku, pokazała mapę, która wisiała w sali polskiej szkoły społecznej w Brześciu. Przedstawia zmianę granic kraju po 1939 r. – Mówią, że to historia, ale przecież wszyscy rozumiemy, co wkładają w głowę dzieciom – powiedział prowadzący. Twierdził też, że Paniszewa jest członkiem „niezarejestrowanego ZPB". W rzeczywistości kobieta odeszła kilka lat temu i założyła własną organizację – Forum Polskich Inicjatyw Lokalnych Brześcia i Obwodu Brzeskiego.

Prokuratorzy wkroczyli we wtorek nad ranem do polskich szkół społecznych m.in. w Grodnie, Brześciu i Baranowiczach. To dzięki tym miejscom, działającym m.in. przy nieuznawanym przez władze w Mińsku Związku Polaków na Białorusi (ZPB), w kraju pod rządami Aleksandra Łukaszenki przetrwało nauczanie języka polskiego, od lat wypychanego z państwowego systemu oświaty.

Bo do dyspozycji kilkuset tysięcy mieszkających na Białorusi Polaków są jedynie dwie państwowe polskie szkoły: w Grodnie i Wołkowysku. Ale nawet w tych, całkiem sterowanych przez władze w Mińsku, placówkach, jak wynika z naszych informacji, też odbyły się kontrole służb. „Rzeczpospolita" próbowała się połączyć z kilkoma osobami, które doświadczyły we wtorek rewizji, ale żaden z rozmówców nie chciał komentować sytuacji. Z kolei dobrze poinformowany przedstawiciel władz w Grodnie jedynie odparł, że „wszystko się odbywa zgodnie z prawem", ale też zastrzegł anonimowość i odmówił komentarza w tej sprawie. Tłumaczył, że nie może rozmawiać z zagranicznymi mediami bez odpowiedniego zezwolenia MSZ. Prosił, by nie podawać nazwiska ani stanowiska. – Wszystko pan rozumie – sugerował. To dobrze obrazuje panującą obecnie atmosferę na Białorusi.

2 / 3
artykułów
Czytaj dalej. Subskrybuj
Świat
Wojna Rosji z Ukrainą. Dzień 786
Materiał Promocyjny
Wykup samochodu z leasingu – co warto wiedzieć?
Świat
Wojna Rosji z Ukrainą. Dzień 785
Świat
Wojna Rosji z Ukrainą. Dzień 784
Świat
Wojna Rosji z Ukrainą. Dzień 783
Materiał Promocyjny
Jak kupić oszczędnościowe obligacje skarbowe? Sposobów jest kilka
Świat
Wojna Rosji z Ukrainą. Dzień 782