Jest pan jednym z czterech członków Rady Medycznej przy Premierze, który nie złożył rezygnacji. Dlaczego zdecydował się pan zostać?
W 100 proc. utożsamiam się z manifestem kolegów, którzy odeszli z Rady – w czasie pandemii trzeba słuchać autorytetów naukowych i lekarzy. Nie może być tak, że do głosu dochodzą osoby głoszące tezy niezgodne z obecnym stanem wiedzy medycznej. Pozostałem w Radzie, bo nie występowałem w niej jako lekarz czy tym bardziej epidemiolog, którym nie jestem, a organizator z ramienia MSWiA. Moim zadaniem było stworzenie punktu szczepień przeciw Covid-19 i wskazanie, która grupa osób powinna jako pierwsza przyjąć szczepionki. Od początku mówiłem, że podstawową grupą są pracownicy ochrony zdrowia i funkcjonariusze służb mundurowych, ponieważ bez funkcjonariuszy zapanuje anarchia, która będzie sprzyjać rozwojowi epidemii. Jeżeli wyeliminujemy przedstawicieli służb mundurowych, nie będzie komu wręczyć mandatu za brak maseczki. Zwracałem też uwagę, że dopuszczanie do głosu kilku lekarzy, którzy myślą inaczej niż blisko 200 tys. pozostałych, daje społeczeństwu mylne wrażenie, że takie głosy nie są odosobnione. Tymczasem tych kilku lekarzy głoszących tezy antyszczepionkowe czy nawet podważających istnienie Covid-19 stanowi taki sam margines, jak sprawcy zawinionych błędów medycznych. Choć w kwestii szczepień istnieje konsensus świata medycznego, zaczynamy słuchać marginesu.