W Warszawie w czasie rutynowej kontroli drogowej zostaje zastrzelony policjant. Sprawca zostaje szybko zidentyfikowany – nie jest Polakiem, działa w naszym kraju w kręgach przestępczych od paru lat, a broń, z której strzelał, była owocem nielegalnego przemytu z jednego z krajów byłej Jugosławii. Ten ostatni fakt jest jednak pomijany przez media, bo nie pasuje do przyjętej ogólnie narracji, że źródłem nieszczęścia jest po prostu broń. A skąd się wzięła, to już nieistotne.

Lewicowe ruchy natychmiast podejmują narrację, zgodnie z którą żadnej broni w rękach obywateli być nie powinno. Za nimi o tym samym zaczynają mówić niemal wszystkie partie opozycji (poza Konfederacją). W PiS odbywa się szybka kalkulacja: Polacy generalnie broni nie lubią, boją się jej i są jej niechętni. Liczba pozwoleń w Polsce to zaledwie trochę ponad 200 tys., plus może około pół miliona egzemplarzy broni czarnoprochowej, niepodlegającej rejestracji. Z tego najwięcej, około 130 tys., posiadaczy broni to myśliwi, za których i tak PiS miał się zabrać, bo ludzie ich też nie lubią i nie lubi ich osobiście prezes Jarosław Kaczyński. Rządzący postanawiają więc: myśliwym ograniczy się drastycznie możliwość polowań poza tymi absolutnie koniecznymi, a broń niech trzymają w kołach łowieckich. Pozostali mają swoją prywatną broń oddać na policję w ciągu miesiąca, a ich pozwolenia zostają skasowane. Odszkodowań za utraconą własność, w tym kolekcje warte nawet kilkaset tysięcy złotych, nie przewidziano. Kto chce strzelać jako sportowiec, niech strzela z broni klubowej. W radiu Radosław Fogiel, rzecznik PiS, argumentuje: „Przecież nasze stanowisko było znane od dawna, jasne było, że w końcu się tym tematem zajmiemy. Ci ludzie mogli nie kupować sobie tych zabójczych narzędzi”. Robi się awantura, strzelcy żądają pokazania statystyk na dowód tego, że legalni posiadacze broni są zagrożeniem. Odpowiedzi są tylko dwie. Pierwsza – że jest ich mało, więc to nie jest jakiś poważny problem. Druga – że broń jest zła, zabija, jest winna nieszczęściom i nie jest niezbędna do życia, więc tu w ogóle nie ma miejsca na jakieś spory na liczby. Jarosław Kaczyński występuje na TikToku z wyzwaniem #No-GunsChallenge.

Tak mogłoby to wyglądać w państwie, gdzie nie istnieje już szacunek ani dla zdrowego rozsądku, ani dla własności prywatnej, ani dla obywateli, którzy działają zgodnie z prawem. Po prostu wódz nakazuje, żeby im coś odebrać, i koniec. A że mieści się to akurat w spektrum programowym i lewicy rządzącej, i opozycyjnej – łatwo to przeforsować.

To, co dzieje się wokół dwóch świetnie prosperujących branż – futrzarskiej i uboju rytualnego na eksport – opiera się właśnie na tym mechanizmie, właściwym nie dla Zachodu, ale bardziej dla cywilizacji gdzieś na pograniczu bizantyjskiej i turańskiej, by sięgnąć po nomenklaturę Feliksa Konecznego. Wola Naczelnika, przy konstrukcji aparatów partyjnych i metodach nacisku na posłów, może skasować każdy biznes, własność, czyjeś oszczędności, a wszystko to będzie jeszcze podlane sosem taniej moralistyki (np. że posiadanie więcej niż miliona złotych na koncie jest niemoralne i państwo z tych pieniędzy zrobi lepszy użytek). Tego chcemy?

Autor jest publicystą „Do Rzeczy”