MON pod koniec ubiegłego roku przymierzał się do zakupu aż 15 maszyn do Afganistanu - 12 używanych śmigłowców Mi-24P a także trzech fabrycznie nowych śmigłowców Mi-171Sz wraz z systemami uzbrojenia. Ofertę złożyła spółka Cenzin, kontrolowana poprzez Agencję Rozwoju Przemysłu (posiadającą w Cenzinie 68 proc. udziałów), a właściwie konsorcjum trzech firm: Cenzin, Instytut Techniczny Wojsk Lotniczych, z siedzibą w Warszawie i Wojskowe Zakłady Lotnicze Nr 1 S.A., z siedzibą w Łodzi. W ofercie była m.in. także dostawa lotniczych środków bojowych dla śmigłowców, doposażenie i dostosowanie w Polsce ww. śmigłowców do standardów NATO i potrzeb misji w Afganistanie, dostawa części zamiennych i przeszkolenie załóg.
Ale MON nie podjął rozmów z konsorcjum. Pod koniec kwietnia MON poinformował Cenzin, że „Konsorcjum nie zaoferowało pełnego przedmiotu zamówienia wymaganego przez Zamawiającego, jak również w związku z upływem ważności oferty”.
To jednak część prawdy. Szef resortu Bogdan Klich przyznał publicznie, że oferta aż o miliard przewyższała możliwości MON i ceny rynkowe. Dwa dni temu atmosferę podgrzał poseł Ludwik Dorn, który pytał premiera czy próbę wyłudzenia miliarda złotych została zgłoszona w prokuraturze.
Co na to Cenzin?
"Na cenę ostateczną jaką płaci polski użytkownik końcowy sprzętu składa się również podatek VAT oraz, w przypadku importu z poza Wspólnoty Europejskiej, także cło, oraz podatek akcyzowy - tłumaczy w piśmie do "Rz" zarząd Cenzin. "Dlatego też cena finalna sprzętu dla odbiorcy jest znacznie wyższa niż ceny, które mniej lub bardziej oficjalnie są podawane przez producentów sprzętu. Na wysokość tych składowych ceny żaden importer nie ma wpływu".