[b]Rz: W księgarniach pojawiła się właśnie Pana autobiografia „Rock-mann, czyli jak nie zostałem saksofonistą”. Pisze Pan, że to wspomnienie jak przez kilka dziesięcioleci żył Pan muzyką. Ale książka jest też opowieścią o PRL. [/b]
[wyimek][link=http://www.empik.com/rockmann-mann-wojciech,prod58962430,ksiazka-p?utm_source=empik_wlasne&utm_medium=billboard&utm_campaign=rockmann&bannerId=1198]Zobacz na Empik.rp.pl [/link] [/wyimek]
[b]Wojciech Mann:[/b] Trochę tak. Skoro dorastałem w czasach PRL, to ona musiała się dość dokładnie wkleić w te moje opowieści o młodości i muzyce. Zresztą nie unikałem tego, bo PRL w swoich przejawach zupełnie mi się nie podobała, i ślady tego widać w tej mojej opowieści. Sama świadomość, że to co człowiek robi jest kontrolowane budziła sprzeciw. A do tego wyzwania, jakimi była każda próba wyjazdu za granicę, która łączyła się z pokonaniem barier, przepisów, utrudnień. Życie w PRL było sztuką pokonywania zakazów.
[b]Karierę radiowca zaczynał Pan od harcerskiego radia... [/b]
Tam było stosunkowo łatwiej zaistnieć i łatwiej funkcjonować, bo całe to kontrolowanie i cenzura były obecne w dużo mniejszym stopniu. Harcerze siłą rzeczy byli traktowani mniej poważnie, a do tego stacja nadawała na krótkich falach, zasięg był niewielki, więc i tej muzyki, którą chciałem nadawać, można było więcej grać. W tym naszym radiu, karierę zrobić nie było znowu tak trudno. Jak ktoś miał zagraniczną płytę, to od razu mógł zostać redaktorem. Radio bazowało na tym, co przynosiliśmy my-zapaleńcy ze sobą. Zresztą potem w Trójce przez całe lata taśmoteka muzyczna, archiwum muzyczne też było budowane z naszych prywatnych płyt. Radio żadnych materiałów nam nie dawało- ani do słuchania ani do nadawania. Byliśmy więc dość wartościowi dla radia. Tyle, że nie przynosiliśmy płyt z krajów demokracji ludowej.