Korespondencja z Tokio
Nad elektrownią Fukushima unoszą się gęste kłęby pary, kiedy strażacy i japońskie siły samoobrony polewają rozgrzane reaktory hektolitrami wody, próbując schłodzić paliwo nuklearne. W centrum kontrolnym elektrowni nieustannie pracuje kilkadziesiąt osób, które muszą monitorować ciśnienie w reaktorach, poziom wody, temperaturę i reagować na każdą niekorzystną zmianę.
Każdy pracownik ubrany jest w maskę, gogle i biały kombinezon, który na rękawach i nogawkach szczelnie oklejono taśmą, aby zminimalizować ryzyko wniknięcia radioaktywnych substancji. Wszyscy mają dozymetry, które pokazują przyjętą dawkę promieniowania. Przy 80 procentach dozwolonego poziomu uruchamia się alarm.
– Świat nie zdaje sobie sprawy z tego, co dzieje się w środku – powiedział japońskim dziennikarzom jeden z ewakuowanych z elektrowni pracowników. Nie podaje imienia, bo nie wolno im rozmawiać z mediami.
Poza kontrolą
Elektrownia przetrwała w zeszły piątek największe w historii Japonii trzęsienie ziemi o sile 9 stopni w skali Richtera, ale tsunami uszkodziło system chłodzenia reaktorów. W efekcie zachodzące w nich reakcje wymknęły się spod kontroli, a przed Japonią stanęło widmo nuklearnej katastrofy. W promieniu 20 kilometrów ewakuowano ludność, a mieszkańcy dalszych okolic mają nie wychodzić z domów.