Rz: Ksiądz miał okazję poznać Ojca Świętego Franciszka, kiedy był on jeszcze prymasem Argentyny.
Ks. Francesco Ameriso:
To było bardzo wzruszające spotkanie. Jorge Bergoglio był wtedy arcybiskupem, ale jeszcze nie kardynałem. Jechałem z dworca w Buenos Aires na spotkanie z regionalnym wikariuszem Opus Dei. Był wieczór, a dworzec nie dość, że jest tuż przy porcie, to jeszcze robotnicy kończyli akurat pracę i był nieprawdopodobny tłok. W Argentynie jednak jest taki zwyczaj, że jak ksiądz jest w sutannie, to kierowcy wpuszczają go do autobusu nawet jak już nie ma w nim miejsca i do tego za darmo. I tak do jednego, niesamowicie zatłoczonego autobusu trafiłem razem z innym księdzem, który zaczął mnie o wszystko wypytywać.
Na przykład o co?
Skąd jestem, dokąd jadę, do kogo, po co... Ale nie w formie przesłuchania, tylko ze szczerym zaciekawieniem. Opowiadał mi o ludziach, których prawdopodobnie spotkam. Mówił: nie martw się, to bardzo sympatyczni księża. Szukaliśmy wspólnych znajomych i rozmawialiśmy o nich, jakbyśmy się znali nie od dziś. Cały czas jednak to ja byłem osobą pytaną. Postanowiłem też się dowiedzieć czegoś o tym księdzu i pytam, z jakiej on jest tu parafii. A on na to: nie, ja nie jestem z żadnej parafii, ja jestem tu arcybiskupem.