Rz: Powiedział pan, że w meczu z Czarnogórą zobaczył wreszcie drużynę. Co to znaczy?
Zbigniew Boniek: Zawsze widziałem drużynę, bo jedenastu piłkarzy tworzy zespół. W spotkaniu w Warszawie nasza reprezentacja raz grała lepiej, raz gorzej, mogła wygrać, mogła też stracić drugiego gola. Na pewno zawodnikom nie można odmówić zaangażowania, walczyli o zwycięstwo do ostatniej minuty.
Wcześniej mieliśmy sporo zastrzeżeń, choćby w meczu z Ukrainą zabrakło przede wszystkim waleczności.
Nie zgadzam się. Drużyna Waldemara Fornalika zawsze była ambitna, czasami aż za bardzo. Jesteśmy przyzwyczajeni do schematu: kiedy przegrywamy mecz na własnym stadionie, najłatwiej wszystko zrzucić na brak chęci. A to tak nie działa. Czasami brakuje nam umiejętności, mądrości, dobrej taktyki, sprytu. W tych kategoriach powinniśmy rozpatrywać nasze porażki czy remisy przed własną publicznością. Dziennikarze mają swoje zdanie, nikt wam nie odbiera prawa do krytyki, ale to nieprawda, że komuś nie chce się grać w tej drużynie.
Przed eliminacjami powiedział pan, że awans na mistrzostwa świata byłby cudem. Czyli nie jest pan zaskoczony przebiegiem zdarzeń?