Rada warszawskiego SLD dziś po południu dyskutowała czy poprzeć referendum w stolicy, czy raczej bronić Hanny Gronkiewicz-Waltz. A może najlepiej trzymać się z dala „od tej całej awantury" - jak mówią działacze Sojuszu. Żadnej decyzji jednak nie podjęto. Sojusz postanowił odwlec ją o 2 tygodnie. W tym czasie odbędą się konsultacje z organizacjami dzielnicowymi na ten temat.
- Nie ma pośpiechu, kampania referendalna się nie toczy więc i my nie musimy zajmować stanowiska – mówi w rozmowie z „Rz" Grzegorz Pietruczuk, radny wojewódzki SLD. - Na razie akcję referendalną traktujemy jako prawicową awanturę, której celem jest wypromowanie jednego człowieka Piotra Guziała i jednego prawicowego stowarzyszenia Warszawska Wspólnota Samorządowa.
Rzeczywiście kampania referendalna nie ruszyła jeszcze z miejsca, choć głosowanie w sprawie odwołania Hanny Gronkiewicz-Waltz odbędzie się już za miesiąc. W nieoficjalnych rozmowach politycy Sojuszu nie kryją, że taki obrót sprawy jest im na rękę. W warszawskiej organizacji dominuje bowiem opinia, że należałoby dołączyć do obrońców pani prezydent, ale działacze boją się oskarżeń o wysługiwanie się Platformie. No i nie mają pewności czy przyłączą się do wygranej strony. Wolą więc nie zajmować żadnego stanowiska jak długo się da.
Pietruczuk jest zdania, że dla SLD najlepiej byłoby trzymać się z dala od referendum.
- Odwołanie Hanny Gronkiewicz-Waltz może się skończyć katastrofą dla miasta, a na dodatek ma niewiele sensu skoro premier w razie odwołanie pani prezydent i tak zamierza powołać komisarza z PO – tłumaczy. - A poza tym w akację odwoływania pani prezydent włączyło się PiS, a nam z tą partią nie jest po drodze. Nie będziemy torować PiS-owi drogi do władzy w stolicy.