To była jedna z najbardziej emocjonujących debat w tej kadencji Sejmu. 24 października 2012 r. posłowie spierali się na temat projektu Solidarnej Polski zaostrzającego prawo antyaborcyjne. Napięcie sięgnęło zenitu, gdy na trybunie pojawił się Marek Balt z SLD.
Drwił m.in. z biskupów „rozbijających samochody po pijanemu" i zagroził, że zaostrzenie przepisów skaże tysiące rodzin „na dożywocie w biedzie". Gdy powiedział, że „Sojusz Lewicy Demokratycznej na to się nie zgadza", obecna na sali prof. Krystyna Pawłowicz z PiS miała rzucić w jego kierunku „sp...laj". Tak przynajmniej wynika z sejmowego stenogramu.
Za tę wypowiedź sejmowa Komisja Etyki ukarała posłankę zwróceniem uwagi, jednak, jak ustaliła „Rz", na tym sprawa się nie skończyła. Wulgaryzmem zajęły się prokuratura i sąd. Powód? Prof. Pawłowicz przekonuje, że go wcale nie wypowiedziała. – Mam żywą mimikę twarzy, a pan Balt, obserwując ją, ubzdurał sobie, że użyłam tego słowa. Pod jego sugestią pani stenotypistka wpisała wulgaryzm do stenogramu – wyjaśnia „Rz" prof. Pawłowicz. Odsyła też do dostępnego w internecie zapisu telewizyjnego, w którym słowa „sp...laj" rzeczywiście nie słychać.
Podobną argumentację zawarła w piśmie do prokuratury z kwietnia 2013 r. Zawiadomiła o popełnieniu „przez niezidentyfikowanego sprawcę lub niezidentyfikowanych sprawców" przestępstwa fałszerstwa stenogramu. „Jestem znana z temperamentu polemicznego, czasem także z ciętego języka, ale używanie wulgarnych, rynsztokowych wyrazów jest mi całkowicie obce" – wywodziła.
W czerwcu 2013 r. Prokuratura Rejonowa Warszawa-Śródmieście wszczęła śledztwo, ale trzy miesiące później je umorzyła. Oparła się na relacji sejmowej stenotypistki, która zeznała, że Krystyna Pawłowicz wulgaryzm wypowiedziała „tzw. teatralnym szeptem (nie głośno, lecz wyraźnie, ekspresyjnym ruchem warg podkreślając wypowiadane słowo)".