Pewien słynny pisarz tak opisał sposób, w jaki przedstawiciele „rodziny Polipów" – a miał tu na myśli oplatające państwo układy nieformalne – dawali sobie radę w życiu, oraz skutki, jakie te praktyki miały dla dobra ogólnego:
„Jedynym zadaniem Polipów było czepianie się nawy państwowej na wzór małży obsiadających dno okrętu i trzymanie się jej tak długo, dopóki tylko się da. Gdyby kto chciał uwolnić statek od zbytecznego i szkodliwego ciężaru, oczyścić go i doprowadzić do porządku, musiałby oskrobać go z małży, które nie mogłyby już po tym wrócić na dawne miejsce. Trzymały się więc kurczowo statku i nie dbały o to, że może z ich winy pójść na dno, sprawa ta bowiem była im całkowicie obojętna".
Zabetonowana scena
Opis pochodzi z „Małej Dorrit" Charlesa Dickensa, a jego przedmiotem był stan brytyjskiego państwa w połowie XIX wieku. Tak wyglądało ono, zanim kolejne rządy Williama Gladstone'a dokonały dogłębnej reformy jego instytucji. Reformy te pozwoliły oprzeć politykę personalną w administracji publicznej na kryteriach merytokratycznych zamiast powiązań rodzinnych, środowiskowych i partyjnych oraz uzdrowić finanse publiczne, zwiększając wydatki na oświatę, zdrowie, bezpieczeństwo i infrastrukturę. W owym czasie wprowadzono też kolejne zmiany na rzecz upowszechnienia prawa wyborczego. W ten sposób udało się co najmniej utrudnić Polipom ich szkodliwą działalność.
Opis Dickensa przypomina model, który posłużył Garretowi Hardinowi w znanym artykule o „tragedii wspólnego pastwiska". Hardin wykazał w nim, na gruncie analizy formalnej, że w warunkach wspólnego zasobu, kiedy każdy z korzystających z niego maksymalizuje prywatną korzyść, ostatecznym tego efektem jest zbiorowa katastrofa, czyli – statek idzie na dno. Reformy Gladstone'a w znacznym stopniu uwolniły państwo brytyjskie od zbędnego balastu. Zauważmy jednak, że udział wydatków państwa w dochodzie narodowym wynosił wtedy poniżej dziesięciu procent, a w kraju istniała liczna, dobrze wykształcona, zainteresowana sprawami publicznymi i materialnie od państwa niezależna klasa średnia. Czynniki te ułatwiły reformę państwa, chociaż i wtedy nie przyszła ona łatwo.
Badania naukowe i publicystyka poświęcona polityce kadrowej w administracji państwowej oraz selekcji osób na stanowiska polityczne w Polsce wskazują, że i tu zjawisko „polipizmu" ma charakter dość powszechny. Dobitnie ilustruje to stworzony przez Michała Potockiego wskaźnik „zabetonowania sceny politycznej" („Liderów partii nie przepędzisz kijem", „Dziennik Gazeta Prawna", 31.12.2014–1.01.2014). Potocki sprawdził, kim byli obecni przywódcy partii politycznych dwadzieścia lat wcześniej, i przypisał im, w zależności od pełnionych wówczas funkcji, odpowiednią liczbę punktów – od jednego (szeregowy członek partii) do pięciu (szef partii parlamentarnej lub pełniący funkcję publiczną od ministra wzwyż). Polska okazała się, obok Grecji, krajem najbardziej „zabetonowanym" – uzyskała 14 punktów. Zdobyłaby ich jeszcze więcej (18), bijąc Greków na głowę, „[...] gdyby nie klęska prawicy w wyborach 1993 r., która sprawiła, że Donald Tusk i Jarosław Kaczyński u progu 1994 roku szefowali «jedynie» partiom pozaparlamentarnym[...]". Potocki obliczył też, że średnia wieku przywódcy partyjnego w Polsce wyniosła 58 lat, gdy w Szwecji 43 lata, a w Belgii 41 lat.
Wiadomo też nieco o powiązaniach rodzinnych osób zajmujących w Polsce stanowiska publiczne: do administracji i polityki wchodzą bowiem często całe rodziny. W wielu przypadkach mąż jest posłem lub senatorem, żona – radnym w sejmiku wojewódzkim lub radzie miasta, córka lub syn także działają w strukturach partyjnych, lokując się w samorządzie, spółkach komunalnych lub radach nadzorczych spółek skarbu państwa. O siostrzeńcach, bratankach i pociotkach nie warto wspominać, bo nawet nie sposób w pełni rozeznać się w tych związkach.