Sobotnie manifestacje KOD pokazują, że obywatelski zryw niezadowolonych ze sposobu przeprowadzania „dobrej zmiany" powoli się wypala.
Kolejne manifestacje zorganizowane przez Komitet Obrony Demokracji tracą impet. Stosunkowo słaba frekwencja w wielu miastach, poza stolicą, nie napawa optymizmem zwolenników inicjatywy.
Wydawać się mogło, że w obronie „wolnych mediów" przyjdzie więcej osób niż w obronie Trybunału Konstytucyjnego. W Katowicach, Gdańsku, Krakowie, Łodzi było w sobotę po kilkaset osób. W innych miastach – niewiele więcej. Nawet w Warszawie kilkanaście tysięcy, uśredniając szacunki, nie robiło wielkiego wrażenia.
Kiedy patrzy się na demonstracje KOD i porówna choćby z manifestacją „Obudź się, Polsko" w obronie telewizji Trwam, na której zgromadziło się pół miliona ludzi, słabość KOD jest widoczna aż nadto. Przy demonstracjach organizowanych przez o. Rydzyka czy „Solidarność" Komitet jest prawie niewidoczny. I nie pomaga mu wsparcie ze strony dziennikarzy „Gazety Wyborczej", „Newsweeka" czy „Polityki".
Podczas demonstracji zaskakiwały wystąpienia dziennikarzy, którzy zachęcali do bojkotu mediów publicznych lub wręcz oskarżali swoich kolegów po fachu, że nie stanęli wcześniej na wysokości zadania, dopuszczając PiS do władzy. Bezpardonowe ataki na PiS osób, które od zawsze były przeciwnikami tej partii lub wspierały poprzednią władzę, odbierają wiarygodność KOD. Ktoś, kto nie zgadza się z kierunkiem i sposobem wprowadzanych zmian przez rząd PiS, nie musi być przecież zapiekłym przeciwnikiem partii Jarosława Kaczyńskiego, zwolennikiem PO lub Nowoczesnej i czytelnikiem „Gazety Wyborczej".