- W ciągu dwóch dni trzeba było wprowadzać w błąd wroga, by ten nie wiedział czy ukraińskie jednostki będą wyprowadzane czy nie. Przez cały wieczór trzeba było nagłaśniać na Facebooku, że wszystko jest dobrze i że wytrzymamy. Wywołać falę medialną, która utrzymałaby się przez co najmniej dwie doby. Trzeba było kłamać, kłamać i kłamać – napisał na swoim profilu w jednej z sieci społecznościowych Jurij Biriukow, były doradca ukraińskiego prezydenta, a obecnie szef Bloku Petra Poroszenki w Mikołajowie.
- "Minął rok, można opowiedzieć. 17 lutego zostałem wezwany do administracji prezydenta. Piotr Aleksiejewicz miał niezwyczajną prośbę. Gdy zebraliśmy zdjęcia, przygotowaliśmy tezy, poprosiłem znajomych blogerów by wsparli naszą akcję. Ale wszystko na nic, na Facebooku pojawiła się informacja, że nasi żołnierze już się wycofują" – pisze były doradca Poroszenki.
W lutym 2015 roku ukraińskie jednostki zostały otoczone przez prorosyjskich separatystów w miejscowości Debalcewe. W wyniku starć, według oficjalnych danych Kijowa, zginęło tam 66 ukraińskich żołnierzy oraz 300 zostało rannych. Zarówno rosyjska strona tak i przedstawiciele separatystycznych republik donieckiej i ługańskiej twierdzili, że kilka tysięcy ukraińskich żołnierzy znalazło się wtedy w całkowitym okrążeniu. Od samego początku władze w Kijowie zaprzeczały tym informacjom.
Tymczasem 12 lutego przywódcy Francji, Niemiec, Rosji i Ukrainy podpisali „porozumienia mińskie", jednak nawet po tym walki w Debalcewe nie ustawały. Według danych ukraińskiego sztabu generalnego, wyprowadzonych stamtąd zostało 2130 ukraińskich żołnierzy. Z kolei separatyści informowali, że straty ukraińskiej strony były o wiele większe niż podawały władze w Kijowie.