Pożegnanie przyjaciela. Wspominanie Krzysztofa Śliwińskiego

Poznałem Go gdzieś w grudniu 1970 r. Przyjechał do Polski Bułat Okudżawa. Razem z Teresą Bogucka i Lilą Wosiek poszliśmy do Wiktora Woroszylskiego, który zaprosił Bułata. Tam po raz pierwszy usłyszeliśmy "Związek przyjacielski" i "Modlitwę" - dwie z najsłynniejszych pieśni Okudżawy. I te pieśni stały się jakby symboliczne dla naszej znajomości.

Publikacja: 15.01.2021 11:57

Pożegnanie przyjaciela. Wspominanie Krzysztofa Śliwińskiego

Foto: Archiwum prywatne

Krzysztof mieszkał w starej pięknej kamienicy na Litewskiej, tuż obok teatru Syrena. Razem z matką i siostrą w mieszkaniu, jakby przeniesionym z przedwojnia, pełnym starych mebli i oczywiście książek. Był bowiem Krzysztof pożeraczem książek, które czytał także po angielsku i francusku, rzadziej po rosyjsku. Z zawodu był biologiem, zrobił doktorat, lecz nie biologia była jego prawdziwą pasją. Obok książek była to ciekawość ludzi i teologia, a raczej wiara pojmowana jako racjonalne poszukiwanie absolutu i Boga.

W roku 1971 w mieszkaniu Krzysztofa odbywały się spotkania. Z jednej strony ludzie warszawskiego KiK-u - Tadeusz Mazowiecki, Andrzej Wielowieyski, Stefan Bakinowski, Bogdan Cywiński. Z drugiej my, marcowi komandosi - Barbara Toruńczyk, Adam Michnik, a później, po wyjściu z więzienia, Jacek Kuroń i Karol Modzelewski. I jakby łącząca te dwie grupy Teresa Bogucka. Wprowadzenie do rozmów było zarezerwowane dla Krzysztofa. I toczyliśmy dyskusje do późnej nocy, odkrywając wspólnotę myślenia i wartości. Echa tych rozmów można znaleźć w tekście Jacka Kuronia „Chrześcijanin bez Boga”, czy książce Adama Michnika „Kościół, lewica, dialog”.

Był Krzysztof nieformalnym przywódcą KIK-owskiej młodzieży, zgrupowanej w Sekcji Kultury. I jakby w odpowiedzi na nienawistną, marcową propagandę, młodzi katolicy z inicjatywy Krzysztofa zaczęli porządkować warszawski cmentarz żydowski. Większość z nich zaangażowała się nieco później w akcje pomocy robotnikom, prześladowanym po czerwcu 1976 r., by stać się ważnym środowiskiem Komitetu Obrony Robotników.

Swoje przemyślenia podsumował Krzysztof w eseju „Dzień ma 12 godzin”. Wydał go w „Verum”, co wzbudziło pewien niepokój w kręgach Klubu Inteligencji Katolickiej. Wydawcą Verum był bowiem Andrzej Micewski, który od czasów Marca 1968 r. pozostawał w istotnym sporze ideowym z klubem. Spór był pogłębiony przez fakt, że założona przez politycznego sojusznika Micewskiego, posła Janusza Zabłockiego „Libella” spowodowała znaczne zmniejszenie funduszy KIK-owskich.

Jednak Krzysztof zastosował podstęp. Jego tekst, który czy to w „Więzi”, czy w „Znaku”, nie ocalałby pod bacznym okiem cenzora, w wydawnictwie mocno kolaborującym z władzą, przeszedł swobodnie.

Śliwiński wychodzi tam od kategorii buntu i dowodzi – posługując się Ewangelią – że bunt przeciwko niesprawiedliwości jest obowiązkiem chrześcijanina. Odrzucając jednak polityczny katolicyzm, kończy słowami:

„Zniewalające, uciskające struktury społeczne ograniczając człowieka godzą w Boga. Wszelkie nadużycia posiadania lub nadużycia władzy muszą być rozpoznawane i odrzucane. Warunkiem wolności jest także eliminowanie wszelkiej władzy nad umysłami (…). Bez uporczywej walki o wyzwolenie człowiek nie odnajdzie swojej wolności. Ale poza dziedziną działalności politycznej jest także prawdziwe życie ludzkie, człowiek, który potrzebuje wyzwolenie od nienawiści i lęku, od grzechu i od śmierci” .

Są w wywodach Krzysztofa echa naszych nocnych dyskusji. I jest to jakby jeden z ideowych manifestów, które później tworzyły Komitet Obrony Robotników. Sam Krzysztof przy powstawaniu KOR-u był już na wykładach w Nigerii. Jakby niepogodzony ze sobą, uciekał od własnych demonów. Wrócił tuż przed Sierpniem 80’ i odegrał istotną rolę w warszawskiej „Solidarności”. Ale jego najważniejszym działaniem było właśnie uporczywe łączenie naszych środowisk. I to mu się udało.Człowiek, którego roli nie sposób przecenić.

W wolnej Polsce był ambasadorem w Maroku i Południowej Afryce, specjalnym doradcą ministra spraw zagranicznych w sprawie żydowskiej diaspory.

Ostatnie lata cierpiał przykuty chorobą do inwalidzkiego wózka. Żegnaj Krzysztofie, z nadzieją zobaczenia.

Krzysztof mieszkał w starej pięknej kamienicy na Litewskiej, tuż obok teatru Syrena. Razem z matką i siostrą w mieszkaniu, jakby przeniesionym z przedwojnia, pełnym starych mebli i oczywiście książek. Był bowiem Krzysztof pożeraczem książek, które czytał także po angielsku i francusku, rzadziej po rosyjsku. Z zawodu był biologiem, zrobił doktorat, lecz nie biologia była jego prawdziwą pasją. Obok książek była to ciekawość ludzi i teologia, a raczej wiara pojmowana jako racjonalne poszukiwanie absolutu i Boga.

Pozostało 86% artykułu
2 / 3
artykułów
Czytaj dalej. Subskrybuj
Wydarzenia
RZECZo...: powiedzieli nam
Wydarzenia
Nie mogłem uwierzyć w to, co widzę
Wydarzenia
Polscy eksporterzy podbijają kolejne rynki. Przedsiębiorco, skorzystaj ze wsparcia w ekspansji zagranicznej!
Materiał Promocyjny
Jakie możliwości rozwoju ma Twój biznes za granicą? Poznaj krajowe programy, które wspierają rodzime marki
Wydarzenia
Żurek, bigos, gęś czy kaczka – w lokalach w całym kraju rusza Tydzień Kuchni Polskiej