Korespondencja z Brukseli
Przycichł chwilowo spór wokół polityki migracyjnej, który tak boleśnie podzielił Unię Europejską półtora roku temu. Problemu obowiązkowych kwot uchodźców co prawda nie rozwiązano, ale ponieważ w międzyczasie podpisano porozumienie z Turcją o powstrzymaniu fali migracyjnej z jej wybrzeża, to pilnych działań nie trzeba podejmować i retoryka obu stron sporu mogła trochę złagodnieć. Nie należy dać się jednak zwieść pozornej ciszy. W Unii szykuje się kolejna wojna, a linia podziału ma być mniej więcej identyczna: na Wschód i Zachód Europy.
Nowy front
Chodzi o politykę społeczną, czyli – jak to się mówi w Brukseli – ochronę modelu socjalnego Europy. Politycy i dyplomaci nie mają żadnej wątpliwości, że właśnie ona będzie głównym punktem debaty o przyszłości UE po Brexicie. Pierwsze sygnały już są, bo do starcia doszło przy pisaniu projektu deklaracji rzymskiej, która ma być ogłoszona 25 marca, z okazji 60. rocznicy podpisania traktatów rzymskich: Zachód chciał więcej o wartościach socjalnych, Wschód – raczej o spójności i zbliżeniu gospodarczym. Kompromis na pewno się znajdzie, ale mówimy tylko o ogólnie brzmiącym dokumencie, który ma nie dzielić Europy w tej uroczystej chwili, zaledwie na cztery dni przed złożeniem przez Theresę May oficjalnego zawiadomienia o Brexicie. Gdy dojdzie do podejmowania konkretnych decyzji, już nie będzie miło brzmiących słów i chęci kompromisu. Bo podziały są zbyt głębokie i coraz bardziej widoczne.
U źródeł prospołecznej ofensywy krajów Zachodu tkwią nastroje antyglobalizacyjne. W nich miesza się wizja zamkniętych zakładów przemysłowych, których produkcja została przeniesiona do Chin, czy innych mniej rozwiniętych krajów trzecich, z problemem tzw. delokalizacji i dumpingu społecznego w granicach UE. Nowe państwa, takie jak Polska, nie są dość rozwinięte, żeby konkurować z Zachodem myślą technologiczną. Robią więc to, co umieją najlepiej: produkują taniej. A jak chętni do pracy nie są dość zadowoleni z oferty w kraju, to wyjeżdżają do bogatszych państw UE. Czy to na stałe lub na dłuższy okres, jak do Wielkiej Brytanii i Irlandii, czy to na kilkumiesięczne misje jako pracownicy delegowani do wykonywania usług polskich firm na francuskich budowach, czy w holenderskich szklarniach. I tam zgadzają się pracować za pensję minimalną, a ponieważ dodatkowo płacą znacznie niższe stawki społeczne w Polsce, to są oczywiście bardziej konkurencyjni niż pracownicy lokalni.
To wszystko jest zgodne z unijnym prawem i tak naprawdę jest wyrazem pewnej równowagi praw i interesów w UE: ze swobody przepływu towarów i kapitału bardziej korzysta Zachód, na swobodzie dotyczącej pracowników czy usług może zarobić Wschód. Ale o ile te pierwsze dwie wolności są nie do ruszenia, o tyle na kolejne dwie zamachnąć się znacznie łatwiej. I gdy dojdzie do takiego zamachu Polsce i innym kraju regionu pozostanie tylko minimalizowanie szkód.