Panie kapitanie, znajdujemy się obecnie w budynku PAST-y, w którego zdobywaniu brał pan udział 76 lat temu jako 14-letni żołnierz zgrupowania Batalionu AK „Kiliński". Jak z perspektywy pana wspomnień wyglądał ten duży powstańczy sukces?
Ze względu na wiek nie otrzymałem niestety przydziału broni, a mój udział w walkach polegał głównie na obserwowaniu nieprzyjaciela, sprawowaniu funkcji łącznika oraz dostarczaniu amunicji walczącym żołnierzom. Te zadania były równie potrzebne i niebezpieczne. Mój kolega z plutonu, plutonowy o ps. Szary, posiadał ręczny karabin maszynowy, który nie nadawał się jednak do walk ulicznych. Kiedy został wyznaczony do osłony PAST-y, poprosił mnie, abym był jego łącznikiem. Dzięki temu prawie od pierwszych dni powstania mogłem obserwować przebieg ciężkich walk, które prowadzili Polacy o zdobycie gmachu PAST-y. W końcowym ich etapie kobiece oddziały AK, zwane potocznie minerkami, wysadziły otwory w budynku. To przez nie dostali się do gmachu powstańcy. W tym samym czasie przez okna wpompowywano do środka ropę, która zaczęła topić cynę na urządzeniach telefonicznych. Wysoka temperatura i zadymienie spowodowały, że niemiecka załoga po 20 dniach skapitulowała. Tą zakończoną sukcesem akcją „Kilińskiego" dowodził rotmistrz Henryk Leliwa- -Roycewicz. Dla mnie był to jeden z najbardziej wzruszających dni w okresie powstania warszawskiego. Stałem wtedy przed gmachem PAST-y i obserwowałem, jak z okienka piwnicznego wychodzili ci „niezwyciężeni żołnierze Wehrmachtu niemieckiego" z podniesionymi do góry rękami, bez broni, dystynkcji wojskowych i ze strachem w oczach. Ze zgromadzonego tłumu dobiegały okrzyki: „Pod ścianę ich!". Na szczęście istniała Żandarmeria AK, która zabierała jeńców do niewoli. Powstańcy szanowali konwencję genewską. Zabicie bezbronnego jeńca było dla nich nie do pomyślenia.