Arena Ursynów okazała się, niestety, miejscem mocno niefortunnym. Widzowie z bocznych rzędów mieli bowiem poważnie ograniczoną widoczność. Biorąc pod uwagę niemałą cenę biletów, było to dużym niedopatrzeniem. Cóż z tego, że 135 osób pracowało nad powstaniem sceny oświetlanej 42 ruchomymi światłami i nagłaśnianej 85 mikrofonami, skoro co poniektórym dane było podziwiać głównie plecy sąsiadów? Dodatkowe kontrowersje mogła budzić olbrzymia liczba decybeli, jaka dobywała się z potężnych głośników. Było nie było – większość odbiorców to maluchy w wieku przedszkolnym.
Nie ma jednak co narzekać. Najważniejsze, że udało się osiągnąć zaplanowany cel – setki małych miłośników wiecznie pogodnego misia brykały i śpiewały pod sceną, absolutnie nie przejmując się późną porą i całkowicie ignorując hałas.
Swoistej „puchatkomanii” sprzyjało sięgnięcie po pełne wdzięku piosenki użyte wcześniej w filmie i wykorzystanie do dubbingu tych samych głosów. Powtarzały się również całe motywy znane już z animowanej wersji przygód – przyjaciele musieli np. popędzić na ratunek przejedzonemu misiowi, który za sprawą pełnego miodku brzuszka utknął w króliczej norze. Dzieci spotkały się więc z tym, co w przewadze już wcześniej oswoiły, dzięki czemu nie czuły się przytłoczone nadmiarem nowych wrażeń. Dbano o to, by wciągnąć je w zabawy. Wspólnie z aktorami intonowały utwory i naśladowały bzyczenie pszczół... Sztuczny śnieg oraz napompowane, przeznaczone do odbijania warzywa spełniły swoją rolę, budząc u najmłodszych radość.
Jeżeli planujemy ulec dzieciom, warto wiedzieć, że spektakl „Disney Live! Kubuś Puchatek” można oglądać w Warszawie codziennie, aż do 9 marca. Pamiętajmy, że widowisko może mieć jednak efekt uboczny. Filmy i gadżety Disneya mogą okazać się tym małym co nieco, bez którego najmłodsi nie mogą się obyć.