John Rambo wrócił na ekran, ale jest z nim bardzo źle.
Amerykański wojownik zamknął się w tajlandzkiej puszczy, nie wierzy już w nic. Początkowo jest nawet nieczuły na wezwania amerykańskich misjonarzy do obrony praw człowieka w Birmie. Oczywiście, ostatecznie da się przekonać – w końcu, jak podkreśla, czeka go „podłe życie albo godna śmierć“. I jeszcze raz rusza do akcji.
Niestety, prezentuje się fatalnie. 61-letni Stallone wygląda jak napuchnięta góra zniekształconych mięśni. Twarz mu się rozlewa, jakby puściły szwy chirurgiczne po operacji plastycznej lub rozlał się botoks. Wydaje z siebie pojedyncze burknięcia, a gdy wypowiada całe zdania, jest jeszcze gorzej – tak okropnej gry mogą mu nawet pozazdrościć aktorzy grający kiedyś w filmach Eda Wooda, najgorszego reżysera wszech czasów.
Na ekranie oglądamy ohydną jatkę i łopatologicznie nakreślone schematy. Birmańska junta to potwory w ludzkiej skórze – banda gwałcicieli, zwyrodnialców, którym na dokładkę przewodzi pedofil.
Rambo ma na nich tylko jeden sposób – patroszy towarzystwo po kolei. Wyrywa grdyki, przerzyna maczetą na pół, kładzie pokotem dzięki seriom z działka maszynowego. Brakuje tylko, żeby w odwecie wygryzał wrogom wątroby i zjadał ich flaki.