[b]W powszechnej świadomości okres Bożego Narodzenia uchodzi za czas miłości, ciepła i wybaczania. Jednak nie zawsze tak jest. Zdarza się, że przy wigilijnym stole płaczemy, kłócimy się i bywamy agresywni. Dlaczego? [/b]
[b]Tomasz Duda:[/b] Święta Bożego Narodzenia są w naszej tradycji postrzegane jako najbardziej ciepłe i rodzinne. W chrześcijańskiej symbolice oznaczają narodziny, nowe życie. Żadne inne Święta nie są w stanie wywołać tylu skrajnych emocji. Przez cały rok udaje się nam tłumić uczucia. Jednak gdy przychodzi do spotkania przy stole, maski pękają. Są chwile wzruszenia, po twarzy płyną łzy. Bodźcem może być chociażby zapach znany z dzieciństwa czy słowa wspomnień.
Bardzo często sami budujemy sobie w głowie wyidealizowany obraz Bożego Narodzenia. Zakładamy, że tak musi być. Myślimy: spotykamy się przy wigilijnym stole i mamy być dla siebie dobrzy. Wszystko ma wypaść perfekcyjnie: na stole musi pojawić się dwanaście potraw, choinka ma być modnie przyozdobiona, a prezenty w stu procentach trafione.
"Winny" jest też przedświąteczny marketing. Już dwa miesiące przed wigilią na ulicach pojawiają się lampki, a w sklepach słychać kolędy. To także podgrzewa atmosferę i wpływa na nasz sposób postrzegania świąt. Ma być pięknie, cudownie i rodzinnie. Z drugiej strony mamy też wewnętrzną potrzebę miłości, przynależności i szacunku. Wydaje się nam, że możemy je zrealizować w czasie świąt.
Rzeczywistość jest jednak inna. Jesteśmy tacy, jak przez pozostałe dni w roku. Okazuje się, że wcale nie jesteśmy tacy mili i kochani jak byśmy chcieli. Ten rozdźwięk rodzi frustrację i agresję. Stąd kłótnie i sprzeczki nawet podczas świątecznej kolacji czy obiadu.