Według jednych źródeł napastnik odpalił bombę w prowizorycznej siłowni, inne informują, że w stołówce. Nie wiadomo, jak udało mu się przedostać przez posterunki kontrolne. Władze USA podkreślają, że zabici nie byli żołnierzami. Nieoficjalnie wiadomo, że obiekt nie jest zwykłą bazą wojskową tylko placówką wywiadowczą.
– Opłakujemy ofiary. Wszelkie szczegóły ujawnimy dopiero po poinformowaniu rodzin zabitych – powiedział rzecznik Departamentu Stanu Ian Kelly.
Do zamachu doszło w bazie Chapman w afgańskiej prowincji Chost na wschodzie kraju, tuż przy granicy z Pakistanem. Baza jest jedną z kilkunastu amerykańskich placówek wysuniętych daleko w głąb terytoriów, do niedawna opanowanych przez talibów. Ostatnio była celem zamachowców rok temu. W eksplozji samochodu-pułapki zginął wtedy afgański cywil, a czterech innych zostało rannych.
Od czasu rozpoczęcia interwencji w Afganistanie w 2001 roku Amerykanie stracili prawie tysiąc żołnierzy. W pojedynczym incydencie najwięcej zginęło w czerwcu 2005 roku, kiedy talibowie strącili helikopter z 16 marines na pokładzie.
Z talibami i bojownikami al Kaidy walczy około 70 tys. Amerykanów i 40 tys. żołnierzy z kilkudziesięciu państw świata, uczestniczących w misji stabilizacyjnej ISAF. Prezydent Barack Obama ogłosił na początku grudnia nową strategię, która zakłada zwiększenie amerykańskiego kontyngentu o 30 tys. ludzi. 10 tysięcy dodatkowych żołnierzy mają wysłać też sojusznicy. Polska zadeklarowała zwiększenie o 600 ludzi 2-tysięcznego kontyngentu, który kontroluje prowincję Ghazni.