Europarlamentarzyści z grupy Liberałów i Demokratów (ALDE) zostali zatrzymani przez żołnierzy rosyjskich na punkcie kontrolnym cztery kilometry na północ od gruzińskiego miasta Gori i aż kilkanaście kilometrów od granicy Osetii Południowej. – Trzymali nas około godziny. Skontaktowali się z dowództwem i powiedzieli, że nie możemy przejechać – mówił nam deputowany. W internetowym wydaniu “Rz” poinformowała jako pierwsza o tym incydencie.
Delegacja przyjechała do Gruzji, by zapoznać się ze skalą zniszczeń i sytuacją uchodźców z terenów objętych walkami. Była m.in. w obozie uchodźców w Gori, gdzie przebywa 50 tys. ludzi, w tym 20 tys. z Osetii Południowej i 30 tys. z terenów czysto gruzińskich zajętych przez Rosjan. – Ci ludzie mieszkają w namiotach i jeśli nie wrócą do domów przed zimą, to może dojść do katastrofy humanitarnej – ostrzega Piskorski. Dodaje, że tłumy uchodźców bardzo utrudniają funkcjonowanie miasta Gori – pewną część ludzi umieszczono w szkołach i przedszkolach, w związku z czym przestały się tam odbywać lekcje i zajęcia.
Mimo europejskiej pomocy w dłuższej perspektywie Gruzini dysponują w Gori środkami wystarczającymi tylko na utrzymanie 20 tys. ludzi. Najpilniejszym zadaniem jest znalezienie przed zimą schronienia dla pozostałych.
Europejscy obserwatorzy chcieli więc zbadać sytuację na dawnych terenach zamieszkania uchodźców i sprawdzić, czy mogliby oni tam wrócić. Według źródeł gruzińskich, wiele miasteczek i wiosek, po dokonaniu w nich czystek etnicznych, zostało spalonych. Zgodnie z umową Rosji z UE eurodeputowani powinni zostać dopuszczeni do 54 miejscowości w rejonie Gori, które wciąż znajdują się pod kontrolą Rosjan. To tereny, które przed wojną były gęsto zaludnione, gdyż znajdują się tam żyzne ziemie.
Prezydent Rosji Dmitrij Miedwiediew deklarował niedawno, że już 1 października rosyjskie oddziały opuszczą gruzińskie terytorium. Obecnie rosyjscy przywódcy mówią o 10 października, ale po wczorajszym doświadczeniu eurodeputowanych można wątpić, czy i ten termin zostanie dotrzymany.