- Po prostu zdaję sobie sprawę, że dziś Teatr TV jest już osobliwą formą i trudno mu rywalizować, na przykład, z Tańcem z Gwiazdami. Szansa, żebym zatrzymał publiczność, jest mniejsza niż 10 lat temu. Szukam więc atrakcyjności, tym bardziej, że teologiczne debaty nie są zbyt oczywistą strawą dla widza i nie jest on na nią łasy. Nie ukrywajmy - jesteśmy już tak zepsuci, że wszyscy poddajemy się efektowności - choć oczywiście w różnym stopniu. Jeśli chcę utrzymać widownię, muszę zrobić ukłon w jej stronę. Wiele mnie to nie kosztuje.
[b]Nie obawia się pan, że widz, którego skusi wątek kryminalny, to ktoś zupełnie odmienny od amatora erudycyjnych dialogów? [/b]
- Rzeczywiście, moi bohaterowie są nieco teologicznie „nadkształceni”. Ale wydaje mi się, że w kraju, w którym religia odgrywa niepoślednią rolę, można czasem dać temu świadectwo. Zdaję sobie sprawę, że to osobliwość, bo o takich sprawach jak wiara, ludzie rzadko rozmawiają publicznie.
[b]Kto jest w takim razie adresatem pana spektaklu? [/b]
- Nie mogę z góry przewidzieć, kto jest zaproszony, a kto wykluczony. W dzisiejszym myśleniu przyjęło się, że autor zawsze ma swoją widownię docelową, czyli target, jak naukowo nazywa to sztuka marketingu. Ale są też przecież widzowie, którzy szukają dla siebie czegoś innego niż dotychczas. I właśnie oni mogą znaleźć ten spektakl.
[b]Pańskie dotychczasowe filmy stawiały na określonego odbiorcę. [/b]