Artykuły pisane były językiem, przy którym teksty z „Trybuny Ludu” wydawały się pochodzić ze „zgniłego Zachodu”. Czytałem je jednak z wielką ciekawością, bo ukazywały świat, o którym niemal nic nie było wiadomo: Polaków w Związku Radzieckim.
Do niedawna dla przeciętnego żyjącego w PRL Polaka, o ile nie miał rodziny na Kresach, Polacy na Wschodzie po prostu nie istnieli. Nie wolno było o nich pisać, nie wolno było mówić. Mieli zostać wymazani z naszej świadomości. Więcej: w zamyśle władców Związku Radzieckiego mieli przestać istnieć także naprawdę. Poza Litwą i niewielką częścią Ukrainy (Lwów) nie było polskich szkół, polskich instytucji czy organizacji. Polacy mieli się wynarodowić, stać się częścią wielkiego „narodu radzieckiego”.
Przeciętny żyjący w PRL Polak mógł natomiast wiedzieć, że istnieje Polonia na Zachodzie. Ale Polonia amerykańska czy brytyjska – jak sobie wyobrażały ówczesne nasze „władze partyjno-państwowe” – miała być sprowadzona do roli bogatego wujka przysyłającego dolary. A kultywowanie przez nią polskich tradycji powinno się ograniczać do umiłowania bigosu, pierogów i polskich tańców ludowych.
Wszelkie te zamiary na szczęście spełzły na niczym. Polacy na Wschodzie przetrwali. Polonia na Zachodzie nie dała się zepchnąć do roli skansenu, a prowadziła intensywną działalność polityczną, która miała jeden cel: przywrócenie Polsce niepodległości.
Mamy więc wolną Polskę, mamy Polaków w byłym Związku Radzieckim, poza Białorusią funkcjonujących w miarę normalnie i mających swoje organizacje, szkoły i kościoły, mamy wreszcie Polonię w Wielkiej Brytanii, Irlandii, USA, Australii, Brazylii i innych krajach, która może rozwijać kontakty z macierzą. Polski rząd próbuje naszych rodaków za granicą wspierać i przeznacza na to niemałe środki. Ale czy wszystko jest tak, jak być powinno?