32-letni Fredrik Ljungberg trafił do amerykańskiej Major League Soccer przed rozpoczęciem obecnego sezonu. Słynny szwedzki pomocnik, który mocno dał się we znaki także reprezentacji Polski, teraz wiedzie spokojny żywot w deszczowym Seattle, gdzie – jak sam mówi – czuje się najlepiej. Nie zapomniał jednak, że swego czasu był jednym z najlepszych skrzydłowych na świecie. Pod jego wodzą Sounders wygrali trzy pierwsze mecze sezonu i znajdują się w ścisłej czołówce MLS.
[b] Rz: Dlaczego zdecydował się pan na grę w Ameryce?
Fredrik Ljungberg:[/b] Proszę się przygotować na długą odpowiedź (śmiech)... Oczywiście, wiele osób w Europie było bardzo zdziwionych, ponieważ Major League Soccer nie ma tam jeszcze najlepszej reputacji, ale dokonałem świadomego wyboru. Po raz pierwszy w swojej karierze podjąłem decyzję samodzielnie. Mój agent codziennie bombardował mnie propozycjami z różnych klubów i naciskał, mówiąc: musisz się zdecydować. Ja mu jednak ciągle odpowiadałem: daj mi trochę czasu, nie jestem jeszcze gotowy. Sam nie wiedziałem do końca, czego chcę. Minęły cztery miesiące, pewnego ranka obudziłem się i poczułem, że chciałbym robić coś zupełnie innego niż dotychczas. Agent zaakceptował moją decyzję, chociaż kilka osób starało się mnie przekonać, abym jeszcze poczekał dwa – trzy lata i dopiero później wybrał Amerykę. Ja jednak potrzebowałem nowych bodźców.
[b] – David Beckham wybrał Los Angeles, pan jednak trafił do deszczowego Seattle, położonego na północy, z dala od największych metropolii USA... [/b]
– Wszystko zależy, z której strony na to spojrzeć. Byłem porównywany z Beckhamem przez wiele lat gry w angielskiej Premiership i zawsze przy takich okazjach powtarzałem, że bardzo się różnimy. Znam go osobiście – to miły gość. I bez żadnej ujmy dla Los Angeles, ale to nie jest mój styl życia. W Seattle nie spotkałem jeszcze żadnych paparazzich. Jestem Szwedem, a Seattle przypomina mi rodzinne strony. Czuję się tu bardzo dobrze. Mieszkam w domu zbudowanym na łodzi, tak więc każdą noc spędzam na wodzie. Jestem szczęśliwy.