[b]Rz: Czy wojna o krzyż nie „okulawiła” Bronisława Komorowskiego na resztę kadencji?[/b]
[b] Tomasz Nałęcz:[/b] Taka była intencja osób, które wykorzystywały politycznie tę akcję, aby zdezorganizować początek prezydentury. A celem maksymalnym – choć pewnie zdawano sobie sprawę, że nierealistycznym – było wykurzenie prezydenta z Pałacu Prezydenckiego i zamiana na miejsce pamięci po poprzednim prezydencie. Starannie rozróżniam ludzi, którzy usiłują bronić tego krzyża – zresztą nie wiadomo, przed kim – od inspiratorów akcji politycznej. Bo o czym mówimy: przed kim ten krzyż jest broniony? Przed Bronisławem Komorowskim? To tak, jakby bronić śniegu i mrozu przed misiem polarnym. Trudno znaleźć na polskiej scenie politycznej kogoś tak blisko związanego z Kościołem jak prezydent.
Chociaż ten paradoks mnie nie dziwi, że jest grupka osób bardzo ideowych, fanatycznie przywiązanych do świata swoich wartości. Gdy na nie patrzę, to mi, historykowi, przypominają się obrazy z czasów baroku czy średniowiecza. Tacy byli autorzy schizm w Kościele, gotowi skoczyć do oczu całemu światu w imię własnego fanatycznego uniesienia religijnego.
Jednak ja nie będę w nich rzucał kamieniami. Mają prawo do przeżywania własnej religijności. Natomiast nie akceptuję tego, że są politycy, którzy wykorzystują tych ludzi. Krzyż nie może być maczugą do okładania przeciwników politycznych. A PiS na chłodno i cynicznie to robi. Ilekroć sytuacja na Krakowskim Przedmieściu zmierzała do jakiegoś rozładowania, to zaraz pojawiało się ostre oświadczenie z tamtej strony, najczęściej wypowiedź prezesa. Choć z przyjemnością odnotowuję, że ostatnie wypowiedzi Jarosława Kaczyńskiego są jakby łagodniejsze. Wygląda na to, że PiS zaczął rozumieć, że ta awantura przestaje mu się opłacać. Ale był pomysł delegitymizacji prezydentury Komorowskiego – przypomnę tu wypowiedź Kaczyńskiego o wyborze przez przypadek.
[b]Pan uspokaja, ale w polityce każdy kij jest dobry. Przez lata będzie można wykorzystywać awanturę o krzyż przeciw Komorowskiemu.[/b]