W środę o 5.12 rano polskiego czasu na powierzchnię wyjeżdża pierwszy z 33 uwięzionych górników Florencio Avalos. Tłum zaczyna skandować „Chi! Chi! Chi! Le! Le! Le!”. Avalos po wyjściu z kapsuły podnosi kciuki w górę i rozdaje zabrane na pamiątkę kamienie z zawalonego chodnika. Górnika ściskają żona, syn i koledzy ratownicy. Wita go sam prezydent Chile Sebastian Pinera.
Całe Chile oszalało z radości. Tragedia narodowa zamieniła się w wielkie święto. Kiedy 5 sierpnia w kopalni miedzi i złota San José doszło do katastrofy, górnikom dawano 2 procent szans na przeżycie. Wczoraj wszystko wskazywało na to, że cali i zdrowi w komplecie powrócą do swoich bliskich. – To ewenement na skalę światową – mówi „Rz” Jacek Wicher, od 24 lat zawodowy ratownik górniczy z Centralnej Stacji Ratownictwa Górskiego.
[wyimek] [b][link=http://www.rp.pl/galeria/367523,12,548947.html]Zobacz więcej zdjęć[/link][/b][/wyimek]
– W historii górnictwa nigdy się nie zdarzyło, że trzeba było kopać na taką głębokość. Normalnie wierci się 100 – 150 metrów; rekordem był odwiert na około 170 metrów w RPA. Tutaj mieliśmy do czynienia z ogromnym wyzwaniem technicznym i logistycznym. Cały sprzęt trzeba było dowieźć na pustynię, zakwaterować tam ludzi – wylicza. Jego zdaniem akcja przez lata będzie omawiana na konferencjach specjalistycznych jako wzór do naśladowania.
Tuż przed trzecią rano (naszego czasu) ostatni górnik został uratowany.