Stosunkowo nowe, stołeczne znalezisko to bardzo duży wąż podobny (według świadków) do pytona, który kilka lat temu został pokaleczony przez kosiarkę na mokrych łąkach Głoskowa (za Piasecznem). Dziwne, egzotyczne węże widziano też w 2003 roku w okolicach Choszczówki, a o tak prozaicznym wydarzeniu, jak żmija w pobliskiej piaskownicy dla dzieci, nie ma nawet co wspominać. Cała ta egzotyka to efekt znudzonych hodowców, wypuszczających przerośniętych pupili w plener. Natomiast różne tchórzofretki i im podobne zwiewają z mieszkań i czasami widać je w parkach. Sam oglądałem przed sześciu laty w marcu (a były to ciepłe dni) włochatego pająka przebiegającego ulicę Słupecką. Podobne paskudztwa widywano w rejonie Nieporętu, gdzie na działkach wyniosły się z terrariów wywiezionych latem „na powietrze".
Co ciekawe, pająki mają szanse przeżyć zimą w piwnicach, przy rurach ciepłowniczych. Żeby taka populacja rozmnożyła się, musi mieć bardzo dobre warunki i około 30 – 40 osobników. A u nas takie kudłate stawonogi tępione są od razu przez mieszkańców. W Warszawie pojawiały się w latach 90. zeszłego wieku, kiedy to żądni zysku handlarze sprzedawali je w sklepach zoologicznych (dziś chronią nas już odpowiednie przepisy), a nowi właściciele szybko wyrzucali je w plener. Z przekazów wiem, że w okresie międzywojennym zdarzały się podobne przypadki, ale stołeczna prasa o nich nie wspominała. Natomiast po wojnie nic takiego przez wiele lat nie było, bo wybito większość zwierzyny w okolicach miasta.
Wielkie oczy
Czego bali się nasi prapradziadowie? Tego, co i ich przodkowie, a mianowicie wilków. Strach miał naprawdę wielkie oczy, bo warszawskie gazety dość często wspominały o wizytach tych zwierząt na peryferiach. Obfity w drapieżniki był rok 1830. W lutym „Gazeta Warszawska" dowiedziała się, że „ubito za Bielanami dwóch wilków czerwonych z białemi łbami i z strzałkami na nosach. Myśliwi naydoświadczensi nie widzieli jeszcze podobnych wilków. Pokazują się one razem po kilkunastu. Sądzą, że to wilki Ukraińskie, które ostra zima przypędziła w nasze strony". Były też sugestie, iż to nieznana w Polsce rasa psa. A „Gazeta Polska" podała, że „w lasach wiązownowskich mil 2 1/2 od Warszawy, ubito w tych dniach 5 wilczyc".
Zwierzęta te zabijano w każdych okolicznościach, bo osadnictwo było wtedy słabo rozwinięte, wilki nie bały się więc ludzi tak jak dziś i były agresywne. „W zeszłym tygodniu ubito jednego na krze lodowej pod Gocławiem w blizkości Saskiej Kępy" – donosił „Tygodnik Ilustrowany" z 1889 roku. Drugi uciekł, a trzeciego spotkano koło Grochowa. „Ostatni raz przed szesnastu laty zabito takiego desperata pod Bielanami, a na lewym brzegu Wisły podobno od lat trzydziestu nie napotkano nigdy nawet śladów wilczych." Tu należy się pewne wyjaśnienie – albo reporter pisał o nieznanych nam Bielanach (bo znane są na lewym brzegu), albo szło mu o prawy brzeg, właśnie na wysokości Bielan, tylko że niezbyt klarownie to napisał. Dziś wilki pojawiają się na obrzeżach Puszczy Kampinoskiej, ale bliżej Bzury. Sam widziałem trzy lata temu jednego koło wsi Olszowiec i na pewno nie był to pies, bo wszystkie okoliczne natychmiast wskoczyły ze strachu na tarasy domów i podniosły straszliwe larum.
Co spada z nieba
„Dnia onegdajszego znaleziono w południe kilkanaście sztuk szarańczy, na Podwalu, na Miodowej ulicy i na krasińskich placu". To informacja z 23 lipca 1827 roku. Podobno pojawiała się i później. Natomiast, jeśli prawdziwe były informacje jakie mi przekazano, to ostatni raz szarańcza przyleciała do nas w 1948 roku. I to w niezbyt dużej liczbie, ale niektórzy twierdzą, iż widziano jeszcze pojedyncze osobniki przed czterdziestu paru laty, na południe od Warszawy. Szarańcza przylatuje do Polski przeważnie z delty Dunaju. Dawniej zjawiała się częściej i niestety były z nią kłopoty. Największe w pierwszej połowie minionego tysiąclecia, kiedy to klimat był nieco cieplejszy. Ale i tak obawiano się jej, więc niemal każda wizyta odnotowywana była w kronikach, a później w gazetach.