Rz: Jest pan jeszcze trenerem w Białymstoku? W sobotę pojawiła się wiadomość, że już nie, w niedzielę klub zaprzeczył. Co będzie w poniedziałek?
Michał Probierz:
O zwolnieniu pierwsze słyszę, jednak niczego nie mogę wykluczyć. Jeśli ludzie, którzy dają na klub pieniądze, uznają, że to już koniec, przyjmę to do wiadomości. Ale wszyscy działacze byli z nami w Kazachstanie, dopiero w sobotę wróciliśmy do Polski. Razem się wstydziliśmy za porażkę z Irtyszem, razem ustalaliśmy plany na dalszą pracę.
Ale słyszał pan te komentarze w mediach: niech Probierz odejdzie, bo odpadnięcie z Ligi Europejskiej z Irtyszem Pawłodar to plama, której się szybko zmazać nie da?
Biorę to na siebie i jestem zły. Nie przegraliśmy w Pawłodarze, tylko w Białymstoku, gdzie graliśmy w przewadze, a tyle szans zmarnowaliśmy. A potem pojechaliśmy na rewanż z ledwie jedną bramką przewagi, zaczęły się nerwy... Choć ja i tak mam swoje zdanie na ten temat, powtarzam je od kilku lat, więc nikt mi nie zarzuci, że dorabiam teorie do niepowodzenia: cieszmy się z każdego zwycięstwa nad takimi rywalami z prowincji, bo niedługo i to nie będzie w naszym zasięgu. Zachwycamy się stadionami na Euro 2012, a na co dzień nie ma gdzie trenować. 350 km na wschód od Białegostoku jest klub FK Mińsk, który ma 18 boisk do treningu, ale my się ciągle uważamy za lepszych od nich. Mimo że co sezon się zdarza Polsce taka klęska w pucharach.