Rz: Od kilku miesięcy kieruje pan Urzędem ds. Akt Stasi, o którym się mówi, że po 20 latach istnienia stracił rację bytu. Jest jeszcze potrzebny?
Urząd nadal jest nieodzowny i taki będzie, dopóki będzie społeczne zapotrzebowanie na rozliczenia z dyktaturą oraz badania nad sposobem jej funkcjonowania. Zatrudniamy 1,6 tys. osób – znacznie mniej niż kilka lat temu, a nasz budżet sięga 90 milionów euro rocznie. Postrzegamy się jako swego rodzaju szkoła demokracji dla młodych Niemców. Poznając, w jaki sposób funkcjonowała dyktatura, mogą lepiej kształtować współczesną demokrację.
Spodziewa się pan, że odkryjecie jeszcze coś ważnego?
Ciągle trafiamy na nowe rzeczy. Niedawno odkryliśmy materiały dotyczące nielegalnych praktyk Stasi w przygotowywaniu sportowców w specjalnych szkołach w NRD. Cały system nie jest nieznany, ale każdy nowy detal jest kolejnym elementem układanki, którą staramy się poskładać. Nadal dokonujemy lustracji wyższych urzędników państwowych czy sędziów. Nie maleje też zainteresowanie aktami osobowymi ofiar. W minionym roku swe akta obejrzało 90 tys. obywateli. Sądzę, że zadania te będziemy wykonywać co najmniej przez następne dziesięć lat.
W urzędzie pracuje nadal kilkudziesięciu byłych pracowników Stasi. I to od wielu lat.