Zdaniem śledczych system ręczny zwrotnicy był sprawny – dyżurny ruchu powinien wyjść na tory i ręcznie przełożyć zwrotnicę. Dlaczego tego nie zrobił? Nie wiadomo. Na przesłuchanie Andrzeja N. nie zgadzają się psychiatrzy.
Według TVN 24 kilka minut przed katastrofą na posterunku w Starzynach awarii uległa jedna zwrotnica, która uniemożliwiła przekierowanie pociągu "Matejko" z Warszawy do Krakowa na właściwy tor.
W Sprowie kilka minut później miał się też popsuć semafor, dlatego dyżurna ze Sprowy wydała tzw. sygnał zastępczy, dzięki któremu pociąg może się poruszać podczas awarii. W efekcie zbiegu okoliczności pociągi się zderzyły. Według TVN 24 dyżurny ruchu ze Starzyn miał wiedzę o awarii.
Prokuratura przekonuje, że nie miało to wpływu na wypadek. Zgodnie z procedurami Andrzej N. powinien wyjść na tor i ręcznie przestawić zwrotnicę. Dziś nikt nie potrafi wyjaśnić, dlaczego tego nie zrobił. Jak przyznają dyżurni ruchu w rozmowie z "Rz", powody mogą być banalne. N. pracuje na kolei od 1985 r., ma opinię niewyróżniającego się dyżurnego bez specjalnych premii, ale też bez żadnego dotychczas postępowania wyjaśniającego czy dyscyplinarnego.
"Matejko" wyjechał z jednotorowego szlaku Centralnej Magistrali Kolejowej z kierunku Psar i dyżurny miał zmienić zwrotnicą kierunek jazdy. Nie zrobił tego i "Matejko" kontynuował trasę "pod prąd", pod pędzący z naprzeciwka pociąg do Warszawy z Przemyśla. Czy maszynista o tym wiedział? Coraz więcej świadczy o tym, że nie.