Fragmenty rozbitego 10 kwietnia 2010 r. prezydenckiego samolotu i osobiste przedmioty ofiar katastrofy odkrył ostatnio w prywatnym garażu mieszkańca Smoleńska burmistrz warszawskiego Ursynowa Piotr Guział. Do rosyjskiego miasta pojechał w ramach umowy partnerskich gmin.
— Gdy po złożeniu kwiatów staliśmy z urzędnikami ze Smoleńska przy szosie w pobliżu miejsca katastrofy, zatrzymał nas mieszkający niedaleko mężczyzna. Zapytał, czy jesteśmy delegacją z Polski. Potem zabrał nas do garażu i pokazał trzy reklamówki z kawałkami samolotu i fragmentami ubrań — opowiada Guział. — Przekonywał, że to szczątki Tu—154. Chciał je oddać. — Bo to powinno być u Polaków — zaznaczył.
Wczoraj burmistrz złożył w tej sprawie zawiadomienie w wojskowej prokuraturze okręgowej. Przekazał też zdjęcia przedmiotów.
— Rozpoznaliśmy np. biało-czerwone fragmenty poszycia samolotu, nitowania. To drobne kawałki. Jak usłyszeliśmy, mężczyzna odkupił je od złomiarzy. Za 250 rubli. Ale były też porwane męskie spodnie i inne ubrania — wylicza Guział. — Chciał to oddać za darmo.
Urzędnicy odmówili przyjęcia zawartości toreb, obawiali się bowiem, że zostaną zatrzymani na granicy. A samorządowcy ze Smoleńska zapowiedzieli, że zawiadomią o znalezisku rosyjskie służby.