Po drugie, administracyjny nacisk powoduje, że pasterskie gospodarstwa tybetańskie, rozrzucone po wzgórzach podług porządku zajmowanych pastwisk znikają. Buduje się wsie ulicówki. Nawet jeżeli w osadzie jest tylko kilkanaście domów. Wyglądają schludnie, mają elektryczność, ale nie mają już „góralskiego" charakteru. A w dodatku wszystkie są na jedno kopyto. Identyczne do tego stopnia, że mieszkańcy po zmroku pewnie się mylą. A mimo pozornej nowoczesności (elektryczność) wodę w czajnikach grzeją na zmyślnym urządzeniu, które promienie słoneczne zamienia na sporą dawkę energii.
Interaktywna mapa wyprawy
Po trzecie, główną rozrywką tybetańskiej prowincji jest... bilard. I to bilard na świeżym powietrzu. Stare, zdezelowane i niekoniecznie poziome stoły stoją wprost na ulicy, w pełnym słońcu i urozmaicają mężczyznom piwną sjestę. Kobiet przy bilardzie nie zauważyłem.
A nie zauważyłem, ponieważ – po czwarte – kobiety w piątki myją włosy. I czynią to również na ulicy! Czasem pod wodociągiem (gdy we wsi jest), czasem pod pompą, czasem pod konewką trzymaną przez siostrę, matkę, córkę itd.
Wreszcie po piąte, mężczyźni, którzy w bilard akurat nie grają lub przy piwie gry nie kontemplują, czeszą sobie włosy! A robota to żmudna, gdyż Tybetańczyk, który swej tradycji się nie wypiera i nie chce wyglądać jak Strażnik z Teksasu, ma tych włosów co niemiara. Zwykle do pasa. Zwykle zaplecione w warkoczyki (no to trzeba potem rozczesywać!) z różnymi ozdóbkami. A żeby wrażeń estetycznych nie brakowało, na włosach wcale się nie kończy. Kolczyki z kamieniami półszlachetnymi w uszach i różne bransolety są mile widziane. Malowanie paznokci również!
Być może to spadek po tradycji wielomęstwa, które w przeszłości polegało na odwrotności wielożeństwa... No to teraz sobie siedzą przed domem, plotą różne wisiorki i plotkują. Trzeba by tego spróbować... W konkursie na długość włosów przegrałem. Ale kolorem przebijam. Tybetańczyk siwieje dopiero gdy ma około 120 lat.